poniedziałek, 6 listopada 2023

Moje boje na Grand Melee Poland 2023

 

Kilka tygodni intensywnych przygotowań i tylko dwa dni zabawy. Czy było warto zapytacie. Było i to bardzo. Tylko cicho, bo już się cały lękam i drżę w środku niczym osika na wietrze, gdy pomyślę o tym co będzie jak komtur elbląski Herman von Oppen się dowie. A nie od dzisiaj wiadomym jest, że gdy się zezłości to strasznie kablem od żelazka naparza.  Z drugiej zaś strony niech to sobie sami wyjaśniają z dzielnym Tęgodorykiem w swoim figurkowym świecie. Teraz zaś skupmy się na rzeczach istotnych.

GMP Goci


Właśnie siedzę w pociągu wracając z warszawskiego Grand Melee Poland i wciąż wewnętrznie przeżywam te ostatnie dwa dni. Było intensywnie, było sagowo, było super. Połączenie er antycznych w jedną dywizję, podobnie jak zespolenie ery inwazji z erą wikingów dodało lekki powiew świeżości i koniec końców wyszło turniejowi na dobre. Nawet dosyć kontrowersyjna decyzja o wyrzuceniu (napiszę od razu, bo jak go znam, to komtur się uprze i karze to dopisać) najważniejszej ery krucjat, nie zaburzyło zbytnio przebiegu rozgrywek. Tym bardziej, że i tak pojawiały się na turnieju bordy z tej zacnej ery. No dobra. Na podsumowania jeszcze przyjdzie czas w tym wpisie i jak to z podsumowaniami zazwyczaj bywa, będą one na samiutkim końcu. Teraz zaś słów kilka o  moich turniejowych zmaganiach.

Tęgowoj
Tęgowoj z Tęgodorykiem


Grałem armią Gotów pod wodzą samego Tęgodoryka Wielkiego, króla gockiego, co jak to każdy Got, zawsze jest gotów bo boju i rozwałki. Niektórzy mówią, że oni to wypijają z mlekiem matki, Inni zaś zaprzeczają, iż nikt nigdy nie widział żadnej gockiej matki więc skąd niby to mleko. Jeszcze inni mówią, że mają to we krwi, choć poza erytrocytami, leukocytami, trombocytami i etanolem, nikt nigdy niczego tam nie znalazł. Nauka natomiast na ten temat zawzięcie milczy, podczas gdy spór o to trwa w najlepsze. Tak czy siak, Got do rozwałki zawsze gotowy. Podobnie było i tym razem. Muszę tu przyznać, iż moja bytność na GMP, z przyczyn różnorakich, była pod wielkim znakiem zapytania. Tak naprawdę to tylko przez żałośnie dobiegające ze skrzyneczki na figurki, jęki i zawodzenia Tęgodoryka, by mimo wszystko jechać na GMP, ostatecznie udało mi się poodpinać wszystkie sprawy i wyruszyć na wyprawę. Czego oto człowiek nie zrobi dla figurek. No ale powróćmy do tematu. Armie swoją Tegodoryk uszykował w sposób następujący.  Dwa i pół punktu przybocznych podzielił na dwie piątki. Z założenia jedna piątka to byli konni katafrakci, a druga maszerowała na piechotę. Do tego dołączyło półtora punktu wojowników oraz jeden punkt pospólstwa. A, że o wiele rzeczy można Tegodoryka posądzić,  ale nie o skąpstwo. Do armii dołączyli jako najemnicy, legioniści dezerterzy wraz ze sporych rozmiarów psią sforą.  Tak skomponowana armia wyglądała groźnie i imponująco, jak się miało później okazać głównie na papierze.

Goci



Bitwa pierwsza: Ruś pogańska
Scenariusz: Take and Hold

Scenariusz polegający na zdobywaniu kontroli nad znacznikami. Obie armie wystawiły się dosyć agresywnie gotowe utopić wroga w jego własnej krwi. Ja w centrum postawiłem oddział dezerterów,  który jako dobry bloker, miał wytrzymać ewentualne szarże przeciwnika, plus eliminować lub zadawać dodatkowe straty z darmowej aktywacji do strzału. Obok stanęli wojownicy z banerem i przyboczni na piechotę. Po przeciwnej flance stanęła druga piątka przybocznych konno. Pospólstwo z łukami wystawiłem w dwóch oddziałach na tyłach jako generatory kości, bo tych u gotów zawsze brak, a wiadomo, że z Rusią to się nie postrzela. Rusin wystawili bardzo silny oddział przybocznych w centrum wspierany wojownikami z lewej i prawej strony. Zaczynałem ja. Po turze ostrzału (poległo dwóch przybocznych) i korekcyjnych ruchach czekałem z przygotowanym bordem na atak dużego oddziału przybocznych Rusinów. Tak zwany death star uderzył w trzymających linię dezerterów. Ci zwarli szeregi i jakimś cudem udało im się wytrzymać ten atak. No nie było tak różowo. Oj nie. Pięciu z dzielnie walczącej ósemki padło pod siłą wrażych ciosów przeciwnika. Pozostała trójka wycofała się robiąc miejsce wojownikom, by w swojej turze mogli krwawo wykorzystać ich ofiarę. Nadeszła moja tura i decydujący moment bitwy. Miałem oto w zasięgu wszystkiego zmęczony (dwa znaczniki) oddział wrogich przybocznych. Ustawiłem bord i do ataku. Zaatakowali wojownicy generując 20 kości ataku plus dwa autohity. Trafiałem na czwórkach i udało mi się ranić tylko pięć razy. Poczułem się oszukany, gdyż podobno pomalowane figurki walczą o wiele lepiej. Albo to zwykły zabobon i przesąd, który białym żelazem winien być wypalony, albo moi goccy wojownicy to lenie i nicponie. Tak czy siak było już po bitwie. Ruś jak to Ruś, pożonglowała pancerzem, za każdym razem generując wiadro kości ataku i obrony i sukcesywnie wycinała moje oddziały. Wszystko skończyło się 29 do 15 dla Rusinów.

bitwa 1


Bitwa druga: Normanowie
Scenariusz: Sacred Ground

Mój pierwszy mecz z węgierskim przeciwnikiem. Było bardzo wesoło i przyjemnie, a wszelkie zawiłości językowe wyjaśnialiśmy uśmiechami i metodą pt. „patrz mi na usta”. A serio to bardzo fajna, pełna serdeczności, wzajemnych podpowiadań i niesamowitych zwrotów akcji bitwa, którą zapamiętam na długo. Normanowie stawili się licznie i oprócz dwóch konnych oddziałów przybocznych wspieranych jednym oddziałem konnych wojowników z oszczepami, wystawili trzy piesze oddziały. Jednych wojowników z kuszami, jednych wojowników bez opcji uzbrojenia i plebs z łukami. Konni przyboczni stanęli po obu flankach, środek obstawiali konni wojownicy. Całość sił piechoty, mój oponent, postawił na mojej prawej flance (tam był mój teren który miałem ochraniać). Ja zaś wystawiłem się defensywnie. Pieszych przybocznych ustawiłem w ruinach na prawej flance. Obok stanęło pospólstwo z łukami. Po ich lewej stronie swoje miejsce znaleźli wojownicy, kawałek dalej stanął oddział katafraktow. Najemnicy otrzymali rozkaz utrzymania lasu znajdującego się na mojej lewej flance. Ponadto swoimi strzałami mieli ochraniać moje wojska i nie dopuścić do ich przeskrzydlenia. Podobnie jak w pierwszej bitwie, tak i tu, na dzień dobry, otrzymałem szarżę czwórki normandzkich przybocznych. Udało mi się ją wytrzymać i w mojej turze zaatakowałem Normanów swoja dwunastką wojowników. A że historia lubi się powtarzać…. Nie! Stop. Jakie powtarzać. W pierwszej bitwie udało mi się w bliźniaczej sytuacji wbić pięć ran. Tym razem raniąc od czwórki nie udało mi się zranić ani razu. O ja zedrę z was te farbki tępym scyzorykiem- pomyślałem, odbierając podziękowania i uściski dłoni od przeciwnika. Jeszcze jeden taki numer i idziecie do figurkowego karceru. Na szczęście nie był to taki game breaker jak w grze poprzedniej.


normanowie
Przyboczni wroga chwilę przed szarżą wojowników


od 4
Raniłem od czwórek

wojownicy
Leniwi wojownicy

 Koniec końców udało mi się wyciąć obydwa oddziały przybocznych i mocno poszarpać, a w końcu i zniszczyć konnych wojowników, przejmując tym samym kontrolę nad centralnym punktem mapy. Na mojej prawej flance w tym czasie działy się sceny dantejskie, o których, nikt kto mądry pamiętać by nie chciał. Pomnę tylko, iż trwał zacięty bój o kontrolę nad ruinami, kończący się walką kuszników z moim plebsem. Wszystko to okraszone salwami śmiechu i wybuchami radości. Koniec końców bitwa zakończyła się punktowo 27 do 15 dla Tęgodoryka Wielkiego.

Bitwa trzecia: Hunowie
Scenariusz: Rule The Battlefield

Hunowie


Nigdy nie grałem przeciw temu zwojowi i byłem pełen obaw. Przeciwnik, tym razem ze Szwecji, wystawił się agresywnie. Wszystko konno, nie licząc oddziału uzbrojonego w oszczepy. Wystawiłem się zachowawczo paraliżowany myślą o tym co Hunowie zrobili z Gotami w świecie realnym. Po prawej flance ustawiłem swoich katafraktów osłanianych dezerterami. Łucznicy stanęli w lesie na środku, a po ich lewej stronie ustawili się wojownicy i piesi przyboczni. Grad strzał zasłonił na chwile światło nad stołem, co było niechybnym znakiem, że gra się już rozpoczęła. Pierwsze tury próbowałem odnaleźć się z moim bordem, przeciw tak mobilnej i strzelającej armii jaką są Hunowie. Po tym, jak nękany ciągłym ostrzałem i przyjmowaniem licznych szarż, oddział katafraktów poległ. Przyszedł mi do głowy plan, który nagle odwrócił losy bitwy. Wykorzystując swojego borda udało mi się podejść na tyle blisko wojownikami do konnego dużego oddziału przeciwnika, by móc go zaszarżować. Miałem co prawda zmęczenia, ale jedna z umiejętności gockich aktywuje mnie do szarży, jednocześnie blokując przeciwnikowi wykorzystywanie moich fatyg w fazie ruchu i w walce. Ach jak miło było patrzeć na padających niczym muchy groźnych Hunów. Jak słodko było deptać ich chorągwie i wyrzynać konie. No tych zwierzaków to nawet mi się zrobiło trochę żal, ale Tęgodoryk widząc moją smutną minę, szybko zapewnił mnie, że jest mistrzem w przyrządzaniu koniny, i że nic się nie zmarnuje. Herman von Oppen komtur Elbląski jednak nie jest aż tak pragmatyczny. No ale o czym to ja pisałem….Acha, już wiem. No więc bitwa odmieniła swoje oblicze i to teraz Hunowie uciekali przed moimi wojownikami, w których wstąpił nowy duch walki. O to już nie te same leniwe łajzy z pierwszej i drugiej bitwy. Teraz niesieni falą zwycięstw, rozszarpywali wrogi oddział za oddziałem. Koniec końców, trzymanie scenariuszowych ćwiartek jak i radosna wyżynka na stole, dawały cały czas na remisowe rozwiązanie bitwy. Dopiero zabicie oddziału przybocznych wroga i zablokowanie jego ćwiartki, wysunęło mnie  lekko na prowadzenie. I wtedy okazało się, iż nadmierne obżeranie się koniną w czasie bitwy to rzecz naganna, grzeszna i niezbyt mądra. Na sam koniec, zamotałem się w fazach punktowania za ćwiartki i miast trzymać swoje i blokować przeciwnikowi, ja ruszyłem się by zająć jego ćwiartki. Ruszyłem się, uwalniając tym samym blokady i w ostatnim ruchu oddałem mu 6 (słownie: sześć) punktów za nic. I tak, ze zwycięzcy, po nerwowym liczeniu punktów dowiedziałem się, że zabrakło mi jednego punktu do remisu i zostałem przegranym. Jak to pan Preses naszego klubu KGA Alchemia, w sentencjonalnej wiadomości napisał : „takie przegrane bolą najbardziej”. Coś w tym jest, choć nie miałem czasu się nad tym zastanawiać, bo wciąż odbija mi się koniną.

Dzień drugi
Bitwa czwarta:
Piastowie
Scenariusz: To Break A Shieldwall

No i proszę. Autorska frakcja Wczesnych Piastów stworzona i wciąż dopieszczana przez organizatorów GMP stanęła na drodze Tęgodorykowi wielkiemu. Trudna sprawa, bo chęć na zwycięstwo jest , a bić Piastów nie patriotycznie. No ale skończmy te facecje i przejdźmy do opisu naszych bitewnych zmagań. Piastowie to armia której silnikiem jest bord książąt wschodu z ery krucjat. Znam go dosyć dobrze i w głowie powoli zaczynał mi kiełkować chytry plan. Ustawiłem się standardowo dla mojego sposobu gry. Łucznicy zajęli ruiny na środku zapewniając sobie maksymalne pole rażenia. Po ich prawej stronie stanęli wojownicy z pieszymi przybocznymi. Po stronie lewej znaleźli swoje miejsce katafrakci i oddział dezerterów. Przeciwnik wystawił trzy oddziały pieszego pospólstwa, za nimi schował się w centralnej części Bolesław i jego sześciomodelowa konna drużyna, złożona z samych rębajłów i zabijaków. Czytaj przybocznych. Na swojej lewej flance przeciwnik wystawił ponadto Jarla Sigvaldiego. Na prawej zaś w lesie schowała się szóstka pospólstwa z łukami. Tęgodoryk dał znak do rozpoczęcia bitwy i moi katafrakci wykonali ruch, a zaraz potem z frakcyjnej aktywacji wyszarżowali do oddziału pospólstwa. Ponieważ przeciwnik nie mógł wykorzystywać mojego zmęczenia liczyłem na większe sukcesy tej doborowej gockiej kawalerii. Skończyło się tym, że zabiłem dwóch, tracąc przy tym jednego przybocznego. Widząc tak niekorzystny obrót moich gockich spraw, wycofałem z ostatniej aktywacji swój oddział na moją stronę, wyczerpując go przy tym zupełnie. Przeciwnik podsunął się do mnie podnosząc uprzednio znaczniki i wykonał drobne korekty pozycji Jarla i drużyny. W swojej turze Tęgodoryk postanowił zastosować jedną ze swoich lisio chytrych taktyk. Postanowił wyciągnąć konnych przeciwnika i wyszedł łucznikami z dających im względne schronienie ruin na otwarty teren. Bord ustawił mocno obronnie, zostawiając sobie możliwość strzelania. I to strzelanie okazało się kluczowe. Bowiem wypuszczone salwy z gockich łuków zabiły aż sześciu piastowskich tarczowników. Na tym zakończył turę. Przeciwnik widząc skuteczność mojego niebronionego oddziału łuczników, podsunął się a potem zaszarżował moich dzielnych snajperów. Byłem na to przygotowany i odpaliłem wszystkie możliwe akcje obronne mojej frakcji. 

sztumbr


Koniec końców, gdy opadł kurz i ścichły jęki rannych, dało się zauważyć, iż poległo dwóch moich łuczników, zabierając ze sobą dwóch przybocznych Bolesława. Potem nadeszła moja tura i tu wojownicy podbudowani poprzednimi sukcesami wycięli całą drużynę w pień, nie oszczędzając nikogo. Co prawda kosztowało to ich prawie wyczerpanie ale efekt okazał się być więcej niż zadowalający. Znaczniki, jak i moje tak i przeciwnika pozostały na miejscu, gdyż wszystkie kości potrzebne były do ciężkich walk w centrum stołu. Zostawiłem sobie kilka kości sagi na bordzie wiedząc iż w turze Piastów wojownicy będą wystawieni na kontrszarże przeciwnika. Długo nie musiałem czekać, a że nie tyko Tęgodoryk mógł się pochwalić lisim sprytem okazało się jeszcze szybciej. Bolesław używając jednej z umiejętności frakcyjnych, zamienił mój zmęczony oddział wojowników w najemników, co pozbawiło mnie możliwości korzystania z gockich umiejętności obronnych. Szach mat, przez zęby zawarczał Bolesław i wpadł w moich wojowników z taka furią, że aż pociemniało mi w oczach. A wspomagał go, za sprawą borda, nie kto inny a sam Jarl ze swoimi przybocznymi. Moi wojownicy zwarli szeregi i skupili się na przetrwaniu. Udało się to tylko czterem z nich, bowiem aż ośmiu znalazło swój koniec podczas tej potyczki. I choć smutek wielki zalał serce Tęgodoryka, a dusza wyła targana żalem po stracie tak zacnych wojów, to cieszył się on wielce, iż oddział ten zdołał utrzymać możliwość generowania kości sagi. W mojej turze Bolesław, używając swojej umiejętności próbował się wycofać na bezpieczną odległość, ale mu to skutecznie uniemożliwiłem, tnąc jego ruch żetonem zmęczenia. Następnie korzystając z okazji jaką było przyłapanie Jarla bez odpalonej furii. Zaatakowałem go swoimi pieszymi przybocznymi. Musiałem to zrobić w dwóch ruchach, ponieważ taszczyli oni znacznik, który tak pokochali, iż wszędzie ze sobą zabierali. Nabitych ran starczyło akurat na tyle by dzielny Jarl odrazu z pola bitwy przeniósł się na tęgą bibę u Odyna. Teraz oczy Tęgodoryka zwróciły się w stronę Księcia Bolesława. Wyrok wykonali katafrakci, którzy kilkoma tęgimi bęckami wybili z głowy Bolkowi królowanie i jakieś tam inne do znaczników roszczenia. 

Śmierć Bolesława

Warto napisać, że chwilę wcześniej, ci sami katafrakci wycieli w pień ocalałe z ostrzału resztki tarczowników. Co spowodowało automatyczne podniesienie znacznika.  Tak zakończyła się moja tura. Przyznać muszę, iż postawa wojsk piastowskich srogo mnie zaskoczyła, gdyż plebs widząc stratę wodza i drużyny, miast iść w rozsypkę, przeszedł do ofensywy. W jedną turę wyciął mi pozostałości katafraktów, prawie wykończył oddział pieszych przybocznych i przesunął znacznik w stronę punktowanej strefy. Przyznam, że zrobiło mi się gorąco. Tak jednak zastał nas koniec bitwy i po podliczeniu punktów, okazało się, że wygrałem 27 do 15.

koniec bitwy czwartej




Bitwa piąta: Ruś Pogańska.
Scenariusz: To Settle A Grudge

Teoretycznie nie mieliśmy na siebie trafić, ale liczne perturbacje w paringach sprawiły iż trafiłem do stołu gdzie ciągle używana „długa zima” spowodowała już oszronienie całego stołu. I dobrze bo to była najweselsza i najśmieszniejsza bitwa jaka udało mi się rozegrać na całym GMP. Byłem już zmęczony, podobne oznaki wykazywał mój przeciwnik. Wystarczyło kilka słów i wesołych łypnieć okiem, by każdy z nas podświadomie obrał styl tej potyczki. Jak się miało za chwilę okazać była to jedyna słuszna decyzja. Scenariusz zakładał ostrą wyżynkę, narzucał definiowanie ofiar i mścicieli. Brzmiało to wszystko bardzo groźnie i zmuszało do strategicznego myślenia. Zgodnie z instrukcją wyznaczyliśmy zatem mszczących i ofiary- nie mylić z ofiarami losu. Rozstawiliśmy się, gotując swoje hufce do bitwy. Uścisnęliśmy sobie dłonie i wszystko by pewnie potoczyło się zgodnie ze scenariuszem, gdyby na środku stołu nie wyrósł las. Do dziś kronikarze próbują dociec dlaczego Tęgodorykowi i Wodzowi Rusinów tak na tym lesie zależało. Nie dość, iż zaniedbali inne części pola walki, to co i rusz wysyłali tam nowe siły by w końcu rozstrzygnąć do kogo ten las ma należeć. Właściwie to do końca nikt się nie orientował co się tam działo bo wszystko zasłaniały drzewa. Słychać było tylko jakieś śpiewy i wesołe trzaskanie ognisk. Podobno też smakowicie pachniało pieczonym wurstem czyli kiełbasą bez której Goci, jak to Germanie, nigdzie się nie ruszają. A zwłaszcza do lasu. Rusini jak to Rusini swój towar przynieśli w płynie. Całe szczęście czas bitwy dobiegł końca i ostry głos sędziego zakończył tą rusko-gocką wyżerkę czy też wyżynkę. Podliczyliśmy punkty i wyszło 21 do 15 co dawało nam remis.

GMP 2023

Teraz wreszcie nadszedł czas na podsumowania. Zakończyłem ten turniej na 16 miejscu co uplasowało mnie w połowie stawki. Jak na to, iż  były to jedne z moich pierwszych gier na gockim bordzie, a scenariusze przeczytałem w pociągu do Warszawy to jestem więcej niż zadowolony. Zresztą wynik w tym systemie, od zawsze ma dla mnie drugorzędne znaczenie. Liczą się ludzie i zabawa. A tej nie brakowało w każdej bitwie. Co zaś się tyczy ludzi to wciąż i niezmiennie jestem pod wrażeniem naszej sagowej społeczności. Wszyscy uśmiechnięci i bez żadnych spin i ciśnień, tak częstych w innych systemach. Zawsze chętni do pomocy. To społeczność która potrafi sobie podpowiadać w grze o wysokie stawki. Widziałem sytuacje gdzie jeden gracz pozwolił cofnąć całą sekwencje drugiemu. Widziałem jak przeciwnik przypomina drugiemu graczowi o rozkazach itd. Widziałem również. Ba! Nawet sam miałem okazję przepraszać za popełnione gafy i wykroczenia. To chyba największy dar tego systemu. Ludzie w niego grający. I tą piękną, sentencjonalną myślą zakończę, bo zaraz jeszcze coś bąknę i wszystko się popsuje.  

Acha dla informacji to z pociągu wysiadłem gdzieś w 1/3 opisu pierwszej bitwy. Resztę stukałem z domu. Piszę o tym by nikt nie pomyślał, że tydzień z turnieju wracam. Ech już nie taki Odys ze mnie, choć drzewiej to rożnie bywało.

Tamtaradej.