piątek, 17 marca 2023

Klinika dla figurek. Pacjent Ragnar Rudobrody

Ragnar

Ragnar długo czekał na tę chwilę. Był cierpliwy i oto wreszcie nadeszła.
Wreszcie będzie mógł dać upust swoim żądzom.

-Chce krwi! -pomyślał- O tak! Krwi!
Dziś znów liczni poznają jego gniew i posmakują jego ostrza. A był zły i to nie na żarty.

Jakim cudem ta zapchlona grupka wypłoszy na koniach obroniła to stado krów?  Gdzieś z tyłu głowy kołatało mu się pytanie- Jak mogli się nie ugiąć przed moimi dzikimi zastępami? Przed moją siłą?
Tfu -splunął siarczyście- te kmiotki uwłaczają mi każdym oddechem. Najwyższy czas to zakończyć!
Krew w jego żyłach pulsowała coraz mocniej i mocniej. Czuł narastającą falę wściekłości i wiedział, że tego już nie da się powstrzymać.  Jego dłonie coraz silniej ściskały imacz tarczy i miecz. Mięśnie sprężyły się i zagrały. Nawet nie wiedział kiedy zaczął miarowo uderzać głowicą miecza w swoją tarczę. Łup, łup, łup -wybrzmiało złowrogo w powietrzu - łup, łup, łup podjęły oddziały. I w krótce dodały chóralny okrzyk, który rozniósł się echem nad polem bitwy. Ragnar Rudobrody wydał ostatnie rozkazy i ruszył do ataku.

krowy

Zza stada krów widoczność nie była najlepsza, co smutno skonstatował dowódca konnego oddziału krzyżowców.
-Na św. Eustazjusza niech no który zobaczy co się tam dzieje i skąd te hałasy i wrzaski. Zawołał i podniósł się w strzemionach by widzieć trochę więcej. W oddziale zrobiło się jakby ciszej, a każdy z jeźdźców od razu i z zapałem rozpoczął prace naprawcze, czy to przy siodle, czy to przy innej części końskiego rzędu. Widząc że nie ma  odzewu dowódca syknął: -Mściwoj i Tęgowoj zgłaszacie się na ochotnika.
-Wedle rozkazu!- odpowiedzieli z nieskrywanym zapałem, tak zapisałby skryba-kronikarz chcąc pokazać dzielność i bitność Chrystusowych zbrojnych i tu pewnie zakończyłby swój opis, choć niektórzy twierdzili, że zdało się jeszcze usłyszeć ciche „no kurna wiedziałem”.
„Ochotnicza” dwójka spięła konie i powoli wyforsowała się do przodu starając się zobaczyć jak najwięcej znad krowich zadów. Mimo łzawiących od smrodu oczu udało im się dostrzec zbliżającego się Jarla ze swoimi oddziałami.
– Co widzicie? Dobiegł ich okrzyk od strony krów.
- Wali tu cała gromada z jednym wielkim jak niedźwiedź na czele! -Odkrzyknął dowódcy Mściwoj.
-Ty…, a po co on tak wali tą głowicą o tarczę? – Spytał Tęgowoj – Na św. Wojciecha on zaraz zrobi sobie jaką krzywdę.
Już mieli odjechać gdy niczym grom spadła na nich fala szalonego, mrożącego krew w żyłach okrzyku Ragnara.
WAAAAArgHH- zawył i jeszcze bardziej zacisnął pięści na trzymanym ekwipunku. -WAAAARG znów wyrwało się z jego gardzieli, a głowica coraz szybciej wybijała rytm o tarczę. Już miał wpaść w wysuniętą szpicę, już widział przerażone oczy w wizurach hełmów, gdy nagle zamiast miarowego, donośnego łupania rozległo się tępo brzmiące brzdęknięcie i głownia miecza Rudobrodego oderwała się, uderzając przy tym swojego właściciela w twarz i spadając pod jego nogi. Ragnar stanął jak wryty.
-Ooo ja piernicze…tzn. Na Odyna -zaryczał- Na Odyna! Dlaczego!?
– He,he, mówiłem ci, że sobie coś zrobi- pierwszy odzyskał rezon Tęgowoj- zobacz stoi jak słup i się drze jak nie przymierzając stare gacie: jodyny, jodyny. No  w sumie nic dziwnego, cały pysk zakrwawiony to i jodyna się przyda.
-Dobra zbieramy się -zawołał Mściwoj - bo nic tu po nas.(...)


Żadna z figurek nie zazdrości Ragnarowi jego losu. Wrócił do pudełka pokiereszowany i smutny. A że serce mam miękkie i nie lubię gdy innym los nie darzy, to choć wróg to mój okropny i poganin, to postanowiłem udzielić mu modelarskiej pomocy w mojej Klinice dla Figurek.


KARTA PACJENTA

NUMER: 001
PACJENT: Ragnar Rudobrody
POCHODZENIE: prawdopodobnie Wolin
WIEK: nieznany
ROZPOZNANIE: Złamanie otwarte miecza wczesnośredniowiecznego, Stany maniakalno-depresyjne.
LECZENIE: założenie szyny zrobionej z puszki po piwie, podwojenie dobowej dawki etanolu.

złamany

Etapy powrotu do zdrowia

Krok pierwszy:

Oderwałem złamany miecz i odrysowałem jego kontur na kawałku blachy z puszki po napitku. Następnie wyciąłem ów kształt lancetem.

miecz


 

miecz

Odłamaną część miecza oczyściłem i przykleiłem "kropelką" do blaszki. Teraz, za pomocą mikro wiertarko-frezarki  typu „dremel” wycieniłem plastikową część miecza i przykleiłem bliźniaczą blaszkę na drugą stronę głowni. Gdy klej związał delikatnie zeszlifowałem dremelem nadmiary blachy i wyfrezowałem zbroczę.

miecz


Krok drugi:

Małym wiertłem i tzw. różyczką wyfrezowałem otwór w dłoni figurki, bacząc by nie wybrać za dużo materiału. Tu uwaga! Plastik ma tendencję do oklejania frezów, co skutkuje niekontrolowanym powiększaniem otworu. By tego uniknąć należy nie dopuścić do nagrzania końcówki. 

dziura


 Potem nastąpił dosyć żmudny proces dopasowywania końcówki rękojeści do wywierconego otworu. Robiłem to etapami raz za razem przymierzając by nie powstały za duże luzy.

Krok trzeci:

Wkleiłem głownię miecza do reszty figurki za pomocą kleju epoksydowego, a gdy związał wymodelowałem jelec i zatuszowałem miejsce łączenia (GS + żywica)

żywica


Krok czwarty:

Podkładowanie odnowionych części i malowanie.

Ragnar


Koniec leczenia

       

 Po tych zabiegach Ragnar Rudobrody zmienił się nie do poznania. Silny, dziarski i uśmiechnięty biega ochoczo po skrzynce na figurki, machając przy tym wesoło swoim nowym mieczem. Z początku wszyscy traktowali go jak maskotkę i nikomu to nie przeszkadzało. Klepali go po plecach i wołali : Byyykuu! Ale teraz zaczynają się pierwsze skargi. Na szczęście już jutro dostaje wypis i opuszcza progi naszej kliniki. Wraca na swoje stare śmieci czyli pod komendę Wojtka, by już wkrótce udać się do stolicy, gdzie za tydzień z hakiem przyjdzie mu znów stanąć do boju. Jeśli zdarzy ci się go przypadkiem tam spotkać, drogi czytelniku, ukłoń się grzecznie i przywitaj się z uśmiechem, równocześnie obmyślając plan ucieczki.

Tamtaradej.

 

 



wtorek, 7 marca 2023

Kędzierzyńsko-Kozielskie Meeeee-lee

Pierwszy turniej Sagi, o nazwie, w której można usłyszeć meczenie jednej z herbowych kóz, a mianowicie: Kędzierzyńsko-Kozielskie meeeee-lee, przeszedł już do historii.
Jako jednemu z organizatorów nie wypada mi pisać tu peanów i wychwalać naszych dokonań.
Oceny zostawiamy uczestnikom i z niecierpliwością czekamy na informacje zwrotne. To one pomogą nam usunąć wszelkie niedostatki i zmotywują nas do tego by następna odsłona tego wydarzenia, a chcemy z Klubem Gier Alchemia by była to impreza kwartalna, była lepsza niż jej poprzedniczka.

baner





No to tyle w kwestii podejścia do spraw organizacyjnych. Teraz postaram się opisać moje przygody na turniejowych stołach, a dokładnie przygody Hermana von Oppen komtura elbląskiego i jego poddanych. Nazwa poddani okazała się  być nader słuszna, co potwierdziło się gdy raz po raz wojska krzyżackie na tym turnieju poddawały tyły.

W skrócie miało być tak:

kadr


A skończyło się inaczej:


kadr


Ale zacznijmy od początku. W sadze każda armia ma swój unikalny zestaw zasad, które determinują poczynania naszego figurkowego wojska na stole. (wybaczcie obeznani z systemem bitewniakowi wyjadacze, że pisze takie oczywistości, lecz lękam się, że zbłądzi tu jakaś zupełnie nieznająca systemu owieczka).Rycerze zakonu NMP domu niemieckiego w Jerozolimie, w skrócie zwani Krzyżakami, choć określani jako armia łatwa do prowadzenia, mają bardzo specyficzny zwój bitewny. O! Nie chodzi o to, że trudno jest złapać synergię tej armii. Nie. Za to problemem jawi się fakt, iż aby żelazna, pięść zakonna nabrała odpowiedniego impetu, musimy poświęcić wiele swoich jednostek jako stratę, gdyż większość umiejętności zmusza nas do tego w imię przyszłych korzyści. Co za tym idzie musimy mieć w rozpisce dużo modeli które poświęcimy na ołtarzu zwycięstwa. Mnie najczęściej sprawdza się ustawienie 3x przyboczni,  2x wojownicy i raz pospólstwo. Bardzo często jednych wojowników wymieniam na najemnych turkopoli. Wadą tej rozpiski jest to że czasem brak modeli do poświęcania i armia natychmiast traci swój impet. Jest za to bardzo elastyczna i łatwo dopasować wystawienie do scenariusza i przeciwnika. Jednakże, popędzany chęcią zmian i eksperymentów ostatnio wprowadziłem zmianę w mojej rozpisce i wymieniłem wojowników na kolejne pospólstwo. I tu zaczęły się schody. Niby na papierze to wszystko działało i spinało się w całość, to na stole nie potrafiłem wykrzesać z tego złożenia odpowiednich iskier. Mam świadomość iż to głównie moje błędy i nieogranie spowodowały tak słabe wyniki tej rozpiski, lecz mimo to uważam, iż wymiana ta zabierała jej dużo elastyczności. Co tu dużo mówić, czasami nie bardzo wiedziałem co chcę w danej sytuacji nią zrobić. Druga sprawa, że gdy po wybiciu ponad połowy oddziału pospólstwa i „dopakowaniu" oddziału sześciu przybocznych do 18 kości ataku, 5 kości obrony i przerzutu 6 kości w melee udało mi się stracić tylko jednego ze swoich, nie niszcząc oddziału 4 przybocznych przeciwnika.
Ponadto zamiast skrupulatnie liczyć punkty, bo ściągając swoich jako straty oddajemy punkty przeciwnikowi, ja jak zwykle ulegam mojej kawaleryjskiej fantazji i bez umiaru wyrzynam swoich by moi mogli wyrzynać innych. A punkty. Kto by się nimi przejmował….

trofea
Udało mi się zagrać dwie bitwy turniejowe, a z racji tego że w pewnym momencie jeden gracz musiał nas opuścić i zrobiło się nieparzyście zdecydowałem się wziąć baja i wcielić się w role nauczyciela dla najmłodszych i nie tylko. Zatem wiele pisania nie będzie.

Bitwa pierwsza i Jomswikingowie Pawła. Scenariusz spotkanie wodzów.

Bitwa krótka i długa zarazem, przerywana problemami z naszym streamem i innymi plagami technicznymi które to właśnie w tym dniu postanowiły wysypać się na nas z worka samego poltergejsta. Paweł ustawił się agresywnie i parł ławą do przodu. Ja zaś powstawiałem łuczników do lasu i w skały a przybocznych ustawiłem w zasięgu M od nich by w odpowiedniej chwili móc skorzystać z benefitów jakie da mi wycięcie pospólstwa.

bitwa pierwsza

Lewą flankę wzmocniłem wojownikami. Błędem okazało się poskąpienie im kusz. Po pierwszych starciach moi ocalali wojownicy, wszak dwóch to nadal liczba mnoga, uciekli by trzymać punkty. Niestety nie udało im się zadać przeciwnikowi żadnej straty. Przyboczni zaś szykowali się do szarży na bliźniaczy oddział wroga, który nastąpił w kolejnej turze. Warto dodać że łucznikom ustawionym w lesie udało się ustrzelić trzech przybocznych Jomswikingów. Ci z kolei odgryzali się strzałami z znikąd i próbami wymuszenia gniewu. W kolejnej turze podbudowani sukcesami pospólstwa bracia zakonni wraz z komturem użyli umiejętności „wyrzynać pogan” i aktywowali się do szarży. Sześciu przybocznych za cel obrało sobie czwórkę przybocznych jarla Pawła. 
bitwa
Herman von Oppen komtur Elbląga spiął konia i rzucił się ze śpiewem w wojowników wroga tnąc, rąbiąc, siekając i srożąc się przy tym okrutnie. W skutek czego oberwał dwie rany i został wyczerpany na środku stołu, otoczony dwoma oddziałami przybocznych i pozostałymi wojownikami. Jednakże udało mu się odesłać w zaświaty czterech wikińskich wojowników. Przybocznym poszło trochę lepiej i usunęli ¾ oddziału wroga. Sami też mimo licznych kości obrony ponieśli ciężkie straty. Ostał się jeden. Tura Pawła nie przedstawiała się dla mnie różowo. Mój zwój świecił pustkami jak sklepy w pierwszych dniach pandemii a wyczerpany Herman na środku stołu stał niczym przysłowiowy kołek, który ma zaraz wbić się w podołek. Jarl zatarł ręce i rzucił kośćmi. Chwila zastanowienia i rozłożył je na bordzie zakładając, że teraz też nie dam mu gniewu.  Tak to już jest, że trudne chwile wymagają trudnych decyzji i zaskoczyłem go anulując jego wszystkie aktywacje. Pozostała mu tylko jedna z wodza (szef był tak ustawiony że nie miał szans dojść do walki).  Plan zadziałał i komtur cały i zdrowy, po krótkim acz udanym odpoczynku uciekł… tzn. wycofał się za las by szykować się do następnej szarży.
bitwa

 
Przyboczny uciekał wraz z Hermanem. W pewnym momencie jasny błysk oślepił na moment oboje i rozległ się głuchy grom. To niecne pociski jomswikingów, ciskane chyba przez samego diabła spadły na biednego Brata. Chwilę potem gdy już opadł kurz wzbudzony owymi błyskawicami resztce oddziału łuczników ukazał się niecodzienny widok. Brat zakonny klęczał na tej przeklętej ziemi, a nad nim, w blasku oślepiającego światła rysowała się śnieżnobiała postać z charakterystycznym złotym kółkiem nad głową. Postać ta okrywała rozmodlonego brata swoim białym skrzydłem. Po chwili blask zaczął słabnąć a postać powoli zatracała kontury by w końcu rozpłynąć się zupełnie. Niektórzy jeszcze mówili o jakiś kostkach z piątkami ku górze ale to pewnie jakieś plebsu bajanie. Albo co gorsza, tfu…tfu…na psa urok, herezja. Brat przetrwał i punkty utrzymał. Wytrzymał nawet drugi oddział przybocznych który okrutnie był kąsany oszczepami wikingów. Gra skończyła się nagle podczas mojej fazy piątej tury, a to z przyczyny braku czasu. Szarże komtura i jego przybocznych nie zostały już rozstrzygnięte ale i tak nie zmieniłyby już obrazu bitwy. Przegrana. To słowo jak grom przetoczyło się nad stołem i stężało nad głową Hermana von Oppena komtura elbląskiego, który swój koniec odnalazł nie tu lecz pod Płowcami, za sprawą polskich rycerzy.

wojownicy


Bitwa druga Rzym republika i Kuba. Scenariusz: zasadzka.

Nie znam antycznych armii, ale Kuba wytłumaczył wszystko na tyle dobrze, że dosyć szybko odnalazłem się w tej sytuacji. Tereny i ruch taboru (a raczej niepełna znajomość jego zasad) trochę mi pokomplikowały pierwsze rozstawienie. Na dość złego wysunąłem swoich kuszników zbyt pochopnie  co przypłaciłem szarżą w nich ośmiu rzymskich konnych. Dotarli do mnie z jednym zmęczeniem i stanąłem przed decyzją: bronić się czy zabijać. Oczywiście wybrałem tylko jedną możliwą opcje. Zabijać. Koniec końców mi udało się usiec dwóch konnych, natomiast ja straciłem bodajże jednego kusznika. W drugiej turze konnych wystrzelałem, a sprawę skończyła kontrszarża kuszników i konni pogalopowali w ramiona Orkusa.

Kuba

W odpowiedzi Kuba próbował przybocznymi i wodzem zdobyć jeden z taborów i po kilku próbach w końcu mu się udało.  Udało mu się również zabić moich bohaterskich kuszników szarżą dwójki przybocznych. Ja zdobyłem jeden tabor i poszczerbiłem kilka jego manipuł, oraz przybocznych ale nie udało mi się zabić nikogo do końca. Za to sam wyciąłem sobie za dużo pospólstwa i to te punkty, a dokładnie jeden,  przeważyły o kolejnej przegranej. I znów grom stoczył się……ale to już wiecie.
Bitwa świetna i choć niewiele się w niej działo na stole, to bardzo dla mnie pouczająca. Kuba cierpliwie tłumaczył mi moje błędy i korygował niedostatki w znajomości zasad i w kwestii ich interpretacji, za co mu jeszcze raz dziękuje.


konni


Turniej uważam za udany choć moje wojska głównie zajęte były „wycofywaniem się na z góry upatrzone pozycje”. Kolejne doświadczenia i świetni przeciwnicy, cierpliwi i z dużym zacięciem pedagogicznym tylko podnieśli jego rangę. No i ten gulasz…..oczywiście postny.

Tamtaradej.


A tu link do naszej fotorelacji z Meeeee-lee:

https://youtu.be/hpELmzVJ47k