czwartek, 28 września 2023

Hajda na Niepołomice -czyli Pola Chwały 2023

 

Było wesoło, było barwnie, było historycznie i było rozrywkowo. Czyli było jak zawsze. Prawie. Bo tym razem było jeszcze deszczowo. Na szczęście to „było” nie pojawia się tam corocznie, a nawet gdy uda mu się zawitać na taką imprezę, to nie jest w stanie jej popsuć.
Było minęło, możemy wreszcie powiedzieć o kolejnych niepołomickich Polach Chwały, ale nie będzie to do końca prawdą.

Było, owszem. Ale czy minęło? Ja wciąż jeszcze rozpamiętuję i rozsmakowuję się w tych mile spędzonych chwilach. Segreguję zdobyte informacje o różnych bitewnych systemach, oraz porządkuję i analizuję doświadczenia z gier. Przeglądam liczne fotografie, raz za razem wracając myślami do tamtego czasu. Cieszę się zawartymi nowymi znajomościami. Jednym słowem nadal trawię tę wspaniałą imprezę. A mniej fizjologicznie, a bardziej poetycko, napiszę tak: Nadal pozostaję pod jej magicznym urokiem.  Wciąż i wciąż, myślami biegnąc do tamtych chwil, a serce wtedy trzepoce…..no dobra, poniosło mnie. Tak czy siak, wciąż jestem pod jej wrażeniem. To chyba jedyna taka impreza, która udanie łączy pokazy rekonstrukcyjne z turniejami gier bitewnych i planszowych. Tylko tam dochodzi do sytuacji, gdzie nad stołem, na którym toczy się zażarta figurkowa walka, pochyla się powstaniec, Rzymianin i żołnierz Wermachtu, wspólnie kibicując którejś ze stron.
Hmm? A może by tak powspominać raz jeszcze. Tylko tym razem wszystko opisać? Spróbujmy zatem.

plakat

To, że znów zawitam na tegorocznych Polach Chwały było pewne od początku. Ale, że zawitam tam jako nieoficjalny „demonstrator” systemu Saga zaskoczyło nawet mnie. No zaraz, zaraz- zapytacie. A nie miałeś tam jechać jako uczestnik oblężenia chocimskiego, organizowanego przez Jarka z KGH? Przecież bez pomocy rotmistrza Tęgowoja, prawie pierwszej szabli w koronie, to udać się nie może! Też byłem pełen obaw, ale uspokoił mnie Jarek zapewniając, iż rotmistrz, choć jest tylko małą 15mm figurką, sam da sobie radę i zadanie wypełni, bo na nim przecież polegać można jak na Zawiszy. (Zapewne go znacie. Taki niewysoki, z Grabowa. Typowy Sulimczyk.) To mnie uspokoiło i zdecydowałem się poprowadzić mały pokaz sagi. Oczywiście nie sam, bo pomagali mi w tym Bartek i Michał, dzielnie dzieląc swój czas pomiędzy obowiązki i grę. Właściwie to nie bardzo miałem możliwość niezdecydowania się gdyż, Komtur Herman, gdy tylko zwiedział się o takiej możliwości, tak zaczął rozrabiać i takie tumulty wśród modeli wszczynać, że nie miałem wyjścia. Swoją drogą niezłą musiał nasz krzyżak, zbudować siatkę informatorów, skoro się o tym wydarzeniu dowiedział. W skrzynce na figurki nie ma wszak dostępu do internetu. Muszę go bardziej pilnować na przyszłość. No ale wróćmy do opowieści. Pomysł by rozłożyć się na Polach Chwały z Sagą zrodził się samoistnie. Ot zwykły przypadek. Zapytałem czy ktoś będzie tam z tym systemem. Okazało się, że nie. A, że chęć na takie spotkanie wyrazili wspomniani Bartek i Michał, a ja i tak jechałem tam na Ogniem i Mieczem, to sprawa stała się prosta. Decyzja była tak spontaniczna, że nawet nie zdążyliśmy poinformować organizatorów o naszych planach. Będąc już wcześniej uczestnikiem tej imprezy, wiedziałem, że bez problemu, uda nam się znaleźć kawałek blatu i miejsca by rozłożyć się ze swoim stanowiskiem, czy też w tym przypadku, sagowiskiem. Tak też się stało i znaleźliśmy miejsce przy boku wystawy Boltera, w pomieszczeniu gdzie był rozgrywany turniej w „Togo Heihachiro”. O tym systemie słów kilka jeszcze napiszę.

saga

Gra była luźna i wesoła. I choć Herman von Oppen wciąż robił mi wyrzuty, iż za lekce sobie ważę tę bitwę, to do końca stylu nie zmieniliśmy. Właściwie to bardziej prezentowaliśmy system, niż graliśmy.  Bowiem stół pełen terenów 3d i rozpoznawalne figurki zakonne, działały jak magnes na ludzi z zewnątrz i ze środowiska graczy.  Muszę tu podziękować Bartkowi, że dzielnie znosił moje wielominutowe dyskusje i prezentacje. Ba! Znosił. Brał czynny udział i niejednokrotnie to na jego barkach spoczywał ciężar tłumaczeń i zachęcań.
No ale jak gra, to ktoś musi wygrać. Herman jak to na krzyżaka przystało, nie chciał słyszeć o żadnej skomplikowanej taktyce, tylko pognał z jazdą do szarży ile kopyta dały. Na nic zdały się moje prośby i tłumaczenia, iż to nie najlepsza taktyka na jomswikińskie hordy, i że potrzeba tu trochę subtelności i wyrachowania, a nie tylko „wyżynać pogan” i do przodu. Na efekty nie trzeba było długo czekać. Po pierwszych sukcesach krzyżaków, jomswikingowie otrząsnęli się, zwarli szeregi i spuścili porządne lanie panom w płaszczach. Herman do dziś ma gębę obitą jak po weselu w remizie. Ale jak go znam, pewnie go to nic nie nauczy.
Po tej rozgrywce, zostawiłem stojny w tereny stół, by cieszył oko i nadal budził zainteresowanie Sagą wśród gawiedzi i ruszyłem na obchód po bitewniakowych salonach.

W piwnicach zamkowych znów, w najlepsze trwał turniej Ogniem i Mieczem. Piszę: znów, bo w ostatnim roku turnieju się nie odbył. Spowodowane to było przesiadką na drugą edycję tego systemu. Cóż to był za widok! Stół za stołem zastawiony gotowymi do walki chorągwiami, regimentami, oddziałami. Aż łza się w oku zakręciła i trochę mi się żal zrobiło, iż nie zdążyłem uszykować swoich wojsk pod druga edycję. No ale co się odwlecze……

oim

oim

oim

 Opuściwszy zamkowe piwnice, trafiłem do pomieszczeń w których dominowała II w światowa. Tam ogromna makieta, pełna figurek walczących żołnierzy spowodowała całkowity i bezdyskusyjny opad mojej żuchwy. Gdy już się pozbierałem, na moje nieszczęście, odwróciłem się, a tam wielka bitwa w system „Lasalle”. I znów żuchwa zahaczyła mi o nogawki. Zawsze, gdy widzę taki rozmach i ten ogrom pracy włożony w realizację takiego projektu, nachodzą mnie myśli o tym, iż powinienem się zająć czymś innym. Np. hodowlą indyków lub zbieraniem stonki, a nie dłubać te swoje półziemianki. Muszę tu przyznać, że „Lasalle” zrobił na mnie duże wrażenie i w najbliższym czasie na pewno przyjrzę się mu bliżej.

iiww

iiww

iiww

Lasalle

Lasalle

Lasalle

 
Pożegnawszy tę salę, wróciłem do pokoju okupowanego przez Boltera, gdzie obok jego stoiska trwały turniejowe walki morskie w system „Togo Heihachiro”. Polski system, mała skala, bitwy morskie, podręcznik w polskiej i angielskiej wersji językowej…czego chcieć więcej. Ciekawy, bazujący na pewnej bezwładności system rozkazów, oraz zachowanie inercji w ruchu okrętów znacząco podniosły poziom mojego zainteresowania tym systemem. Po długiej i miłej rozmowie z twórcą tej gry Maciejem Molczykiem postanowiłem zakupić starter dla dwóch osób, z myślą o naszym klubie gier Alchemia. Na nieszczęście już się skończyły na stoisku i będę musiał dokonać tego internetowo. 

togo

Togo Heihachiro


Obchodząc się smakiem, poganiany przez zapadający zmierzch i rodzinę wpadłem jeszcze z krótką towarzyską wizytą do stoiska Wargamera, gdzie uciąłem sobie miłą pogawędkę z „Sosną” na temat drugiej edycji Ogniem i Mieczem.

sosna

 W pomieszczeniu tym, natknąłem się na kolejny polski system bitewny osadzony w realiach początków II wojny światowej: „Wrzesień 1939”. Słyszałem o tym systemie wiele  dobrego i trochę złego, Ocho! Pomyślałem. Skoro budzi takie skrajne emocje to może warto mu się przyjrzeć. Co też zrobiłem, a w czym ochoczo dopomógł mi Tomasz Kowalczyk. Ojciec tego projektu. Jeśli miałbym porównać „Wrzesień 1939” do innego systemu wojennego, to od razu przychodzi na myśl „Battlegroup”. Od dłuższego czasu szukałem wojennego systemu, Zakupiłem nawet jakiś czas temu brytyjskich „spadaków” do Bolta wraz z kościami i podręcznikami, ale jakoś chyba jeszcze do tego nie dojrzałem. Za to „ Wrzesień 1939” ujął mnie na tyle, że od razu zakupiłem podręczniki. A teraz czekam na figurki. Ponieważ to już robi się materiał na osobnego posta, którego zamierzam napisać już wkrótce, pozwolisz czytelniku, że tutaj zakończę opis tego systemu. 
wrzesień

I tak skończyły się moje figurkowe hece na niepołomickim zamku. No nie tak zupełnie, bo jeszcze został Jarek i jego oblężenie. Ale do tego przejdę na sam koniec. Teraz jeszcze rozsypię słów kilka o niebitewniakowej części imprezy. Jak zwykle było barwnie, głośno i multiperiodycznie. Co tworzy niezapomniany klimat tej imprezy. W krótkich przerwach pomiędzy grami i prezentacjami udało mi się „postrzelać” z mg42, obejrzeć moją córeczkę w coraz to nowej sukni z epoki. A to dzięki miejscowej wypożyczalni strojów i cierpliwości oraz pomocy jej właścicieli. Obejrzeć ciekawą i baaardzo głośną inscenizację likwidacji gniazda wyżej wspomnianego mg42. Spotkać Rzymian, Gotów, powstańców, żołnierzy różnej narodowości i okresów, których i sam Herman von Oppen, komtur elbląski, by nawet nie zliczył. Nie zliczył by również, kogo jeszcze udało mi się tam spotkać. A to dlatego, że wtedy, wciąż jeszcze nie odzyskał przytomności po ostatnich rycerskich bęckach. Leżał grzecznie w skrzyneczce na figurki i majaczył coś o jomswikińskich psach.

park

cp

 
Po tych wszystkich przygodach, nadszedł najwyższy czas, aby zobaczyć, co słychać u Jarka i jak rotmistrz Tęgowoj znosi trudy oblężenia. Stół na którym toczyła się ta bitwa, robił ogromne wrażenie.

Jarek

oim

Ogniem i Mieczem

Jak zwykle liczba modeli oraz przygotowane tereny powalały i sprawiały, że modelarska dusza uśmiechała się od ucha do ucha. Więcej o tym przeczytać można na blogu Klubu Gier Historycznych, do którego link znajdziesz po prawej stronie bloga.
Ale zanim tam umkniesz, przeczytaj proszę, jeszcze te parę zdań, które tu zapisałem. Kończy się, bowiem moja opowieść o tej imprezie. I podsumowując ja w kilku słowach, mogę powiedzieć, że było świetnie, tłusto i wesoło. Najważniejszym jednak jawi mi się powrót turnieju Ogniem i Mieczem oraz dalszy rozwój tego wspaniałego systemu.
Bo o balu na zamkowym dziedzińcu, niespodziewanej butelce trójniaka i nocnym hotelowym graniu w „Neuroshimę”, wspominać mi, nijak nie wypada.

Hmm? I jak teraz to zakończyć? Spróbujmy może parafrazując słowa pieśni Jacka Kaczmarskiego:

Hej kto szlachta!
Za Kmicicem!
Hajda na Niepołomice!

Tamtaradej- dodał poobijany komtur.

środa, 20 września 2023

Herman co Prusom się nie kłaniał.

 



Ogromniem rad z Twej wizyty czytelniku i cieszę się wielce, żeś nie bacząc na trudy i wszechobecny pośpiech, znalazł trochę czasu i zaszedł do mojego skromnego skryptorium. Rozsiądź się wygodnie i czytaj do woli, a gdy przeczytasz daj znać czy to, coś przed chwilą widział, było interesujące i czy kierunek którym obrał w tym poście, jest ciekawym i pożądanym. Będzie to bowiem post trochę inny od reszty, gdyż nie znajdziesz tu opisu modelarskich wyczynów ani sagowych perypetii. Będzie to post trochę w stylu: „a teraz coś z zupełnie z innej beczki”.

Od dłuższego czasu już opisuję, głównie na facebooku, przygody dowódcy mojej krzyżackiej armii czyli elbląskiego komtura Hermana von Oppena. Przedstawiając go w krzywym antropomorficznym zwierciadle moich postów, rysuję go jako bezkompromisowego dowódcę moich sił zakonnych często wspomaganych pomocniczymi armiami krzyżowymi. Nadane mu w celach uatrakcyjnienia i ubarwienia moich opisów cechy charakteru to tylko moja licencja poetica i zapewne sporo mijają się z prawdą. Ale czy na pewno? Spróbowałem to ustalić.  A, że nie jestem historykiem i mój warsztat w tym zakresie jest dosyć skromny to było to zadanie dosyć karkołomne. Czy się udało? Na to pytanie musisz odpowiedzieć drogi czytelniku, sam.

Herman von Oppen
Komtur Herman von Oppen szarżujący na fotografa.

Na początku opowiem dlaczego w ogóle pan Herman. Trochę przez przypadek, a trochę z rozmysłu. Gdy wciągnąłem się w system Saga od razu wybrałem Krzyżaków jako swoją główną armię. Dzieje tego zakonu interesują mnie i rozgrzewają moją wyobraźnie od dawien dawna, więc nawet nie sprawdzałem czy to w ogóle grywalna armia i czy na stole sprawdza się tak samo, jak sprawdzała się w świecie realnym. Teraz nadszedł czas na dowódcę. Ponieważ  Saga to gra z luźnym podejściem do historyczności pozwoliłem sobie na pewne nieścisłości w doborze mojej kadry. Zresztą gra nie wymaga od nas poszukiwania postaci rzeczywistych i odszukiwania ich w zakamarkach historii. To moja chęć nadania jej głębszego wymiaru popchnęła mnie do tego zadania.  Przyjemnie mi grać wiedząc iż figurki na stole to swoiste avatary realnych postaci z przeszłości. Tak więc szukałem kogoś z okresu końca XIII lub początku XIVw. bo wtedy zakon w Prusach był już potężnym państwem, a jako że tereny Warmii i Mazur są bardzo bliskie mojemu sercu to nie chciałem odtwarzać armii krzyżackiej z okresu walk w ziemi świętej. I tu pojawił się Elbląg ze swoim komturstwem. W tamtych czasach był to bardzo silny ośrodek zakonny w którym przebywało nawet do czterdziestu dwóch braci, gdy w innych konwentach zazwyczaj ich liczba nie przekraczała dwunastu. Teraz pozostało sprawdzić tylko kto był komturem elbląskim w tym okresie i sprawa załatwiona. Niby takie proste ale gdybym w swoich poszukiwaniach nie natrafił na Studium prozopograficzne Norberta Delestowicza: „Bracia zakonu krzyżackiego w Prusach (1310-1351)” nie była by to dla mnie sprawa taka łatwa jak mogła się wydawać. Na szczęście udało mi się nabyć tę pozycję i znalazłem w niej większość odpowiedzi na moje pytania. Na resztę natrafiłem podczas lektury : „Dzieje zakonu krzyżackiego w Prusach: Mariana Biskupa i Gerarda Labudy oraz w pozycji „Wojny Polski z zakonem krzyżackim 1308-1521” Mariana Biskupa no i oczywiście internetu.

zamek wysoki elbląg
Makieta elbląskiego zamku wysokiego.
http://www.znaczki-turystyczne.pl/znaczkowe-miejsca-turystyczne/elblag-stare-miasto-c683

Stare miasto Elbląg
Makieta starego miasta w Elblągu.
http://www.znaczki-turystyczne.pl/znaczkowe-miejsca-turystyczne/elblag-stare-miasto-c683

Sprawdźmy zatem jak to drzewiej z panem Komturem bywało. W pozycji pana Norberta Delestowicza na stronie 220 znajdziemy krótki opis naszego bohatera, który pozwolę sobie tutaj zacytować:

„Herman von Oppen (Herman, Hermannus, Herman Sachsze, Hermanus Saxo, Herman von Oppin). Po raz pierwszy brat ten jest wzmiankowany jako wicekomtur Elbląga od 24 czerwca 1314 do 28 sierpnia 1320 roku. W tym czasie w źródłach występuje jako Herman Saxo. Jest najpewniej tożsamy z Hermanem von Oppen, który sprawował funkcję komtura elbląskiego od 8 listopada 1320 roku aż do swojej śmierci 27 września 1331 roku, kiedy to poległ w bitwie pod Płowcami. Ponadto od 14 lutego 1327 roku do swojej śmierci pełnił jednocześnie urząd wielkiego szpitalnika.
Ustalenie nazwiska Hermana sprawiło w historiografii trochę problemów. J. Voigt nazwał wspomnianego brata Hermanem von Oettingen. Tym tropem podążył również  G. A. von M
ülversted. Herman sam siebie nazywa w wystawianych dokumentach tylko z imienia. Podobnie zapisany jest w Kronice Piotra z Dusburga i Kronice oliwskiej oraz u Dułgosza. Natomiast u Mikołaja z Jeroschina występuje jako Herman von Oppin. Podobnie nazywa go Wigand z Marburga, dopowiadając, że był nacione Saxo.
W wyniku badań, przeprowadzonych przez. Scholza zostało ustalone, że Herman pochodził z rycerskiej rodziny von Oppen (badacz używał formy von Oppin) osiadłej niedaleko miasta Bad Belzig. Część rodziny wyemigrowała do Prus, gdzie są poświadczeni od XIV wieku. W pruskiej prowincji zakonu jest obecny w I połowie XIV wieku również Otto von Oppen, który nie zrobił już takiej kariery  jak jego krewniak.”

komtur
Komtur powraca zadowolony po udanej szarży na fotografa

O ile, jak pisze pan Norbert, ustalenie nazwiska Hermana przysporzyło historiografom trochę problemów, to mnie prawie sparaliżowało, ponieważ mrowie jego nazw wpływało bardzo destrukcyjnie na moje poszukiwania, a brak naukowo-historiograficznego warsztatu doskwierał jak nigdy dotąd. I dopiero to jedno zdanie traktujące o tym jak nazywał Hermana J. Voigt, poukładało mi większość puzli. W wielu pozycjach nasz bohater występuje bowiem jako  „von Oettingen”. Sam pan Marian Biskup szeroko rozpisuje się o działalności Hermana nazywając go właśnie w ten sposób.
No to mam cię bratku, pomyślałem i z zapałem zabrałem się do dalszych poszukiwań jego poczynań.  
Mniemam, iż Herman już jako człek młody musiał zdradzać predyspozycje do piastowania ważnych urzędów, co zaowocowało powierzeniem mu wicekomturstwa elbląskiego. Jednak jego kariera nabrała pełnego blasku dopiero po mianowaniu go na pierwszego po wielkim mistrzu, a drugiego po Bogu, w okręgu elbląskim. Jako komtur pełnił on w swoim okręgu władzę administracyjną, sądowniczą i skarbową. Pełnie władzy jednak osiągnął dopiero przybierając tytuł wielkiego szpitalnika. Nie będę się tu rozpisywał ile i jakich szpitali, miał pod sobą nasz Hermannus bo nie to jest miarą jego ważności w państwie zakonnym. Chodzi o coś zupełnie innego. Tytuł wielkiego szpitalnika, który nierozerwalnie był połączony z tytułem komtura elbląskiego, wraz w takimi szarżami jak: wielki komtur, wielki marszałek, wielki szatny, wielki skarbnik tworzył tzw. radę dostojników. Rady te, zaczęły się tworzyć mniej więcej od czasu przeniesienia stolicy zakonu do Malborka, a ich główną funkcją było doradzanie ale też ograniczanie pochopnych działań i decyzji wielkiego mistrza. Tak więc jednym susem ze zwykłego komtura, stał się jedną z ważniejszych osób w państwie zakonnym.

schemat
Schemat wg K.T. Gassa i S.M. Kuczyńskiego. Źródło:S.M. Kuczyński, op. cit., s.69
https://www.historia-wyzynaelblaska.pl/czasy-krzy-ackie.html

O! Miałem ci ja nosa do tego Elbląga! Nie tylko jedna z ważniejszych komturii to i jeszcze sam komtur to rycerz jak ta lala, a nie żadna tam cienka fitka lub inne popłuczyny. Jak wieść niesie, a źródła podają, Hermanek nasz nie tylko przyłożyć potrafił ale też i o włości zadbać umiał i obronić gdy taka potrzeba się pojawiła. A pojawiła się i to za sprawą samego króla polskiego Władysława Łokietka, który to w 1330 najechawszy ziemię chełmińską podszedł z wojskiem pod Kowalewo  Pomorskie i rozpoczął oblężenie. Oblężenie to chyba za duże słowo, gdyż koroniarze nastawieni byli bardziej na wyprawę łupieżczą niż na zajmowanie twierdz i nie mieli ze sobą odpowiedniego zaplecza inżynieryjnego. Ale lepiej o tym opowie fragment książki Piotra W. Lecha pt. „Pierwsza wojna Polsko-krzyżacka 1308-1343”, który pozwolę sobie tu przytoczyć:

"...Podszedł więc Łokietek pod zamek Kowalewo (Schonsee), broniony przez komtura Hermana von Oppen. „I dziwne stąd stały się rzeczy - relacjonuje nam Wigand - Gdyż brat Herman de Oppin tameczny komandor, rodem Sas, dzielnym umysłem na Polaków uderzył, a chociaż miasteczko było liche, nigdy bramy zamknięte nie były. Gdyż Prusacy wychodzą i po nieprzyjacielsku strzałami i pociskami na Polaków i na ich obóz uderzają. Tak z sobą walczą przez cztery dni. Piątego dnia król nie bardzo zaszczytnie odszedł". Sprawa jest zagadkowa i chyba w tym miejscu można zgodzić się z J. Ptakiem, który zasugerował, że najeźdźcy zbyt usilnie nie szturmowali tego zamku, lecz grasowali po okolicy luźnymi oddziałami, przeciwko którym Herman von Oppen czynił wycieczki z twierdzy..."

Była to pierwsza konfrontacja Herman vs Władysław i trzeba przyznać, że Krzyżacy byli tu górą, a Herman sprawił, że król odszedł niepyszny i zmartwiony.  Rok później w 1331 roku, podczas kampanii wrześniowej, mającej na celu trwałe oderwanie Kujaw od korony (swoją drogą jakby Niemcy sobie nie zrobili jakiejś kampanii wrześniowej to by byli chorzy)  jak miało się okazać, doszło pomiędzy panami do drugiej konfrontacji. Tym razem to król polski sprawił, że Herman odszedł, może nie niezaszczytnie, za to do wieczności. Tak kończy się jego kariera zakonna i schodzi z kart historii prosto do mojej skrzyneczki na figurki, gdzie sroży się i twardą ręka zawiaduje wojskiem krzyżowym i załogą zakonną.

bitwa
Straszna jest ostateczność śmierci. Jeszcze chwilę temu Herman był wysoki,
 a teraz jest już tylko długi.
Władysław Łokietek po bitwie pod Płowcami- Juliusz Kossak (ilustracja z Albumu jubileuszowego Grunwald , Warszawa 1910).
https://histmag.org/Bitwa-pod-Plowcami-wygrana-w-przegranej-13980

Pozwól, jeszcze, drogi czytelniku, że opiszę jeszcze jedną przygodę Hermana, która to wydarzyła się kilka dni przed bitwą pod Płowcami, a w której nasz bohater miast chwałą to raczej hańbą się okrywa. Tym razem damy dojść do głosu panu Marianowi Biskupowi który w książce pt. „Wojny Polski z Zakonem Krzyżackim 1308-1521” pisze:

„Ofiarą kilkudniowej wyprawy, z której możliwością zupełnie nie liczyło się uprzednie polskie dowództwo, padło 19 września miasteczko Szadek, a następnego dnia stołeczny Sieradz nad Wartą – miasto i gród (skąd uciekła szczupła załoga polska przerażona liczebnością wroga), które zrabowano i spalono. Ocalały tylko kościoły, w których jednak krzyżaccy zdobywcy dokonali rabunku i gwałcenia chroniących się tam kobiet. W kościele dominikanów przeor Mikołaj, uprzednio przebywający w konwencie w krzyżackim Elblągu, na próżno błagał znanego mu komtura elbląskiego Hermana von Oettingena, aby oszczędził przybytek boży. W rezultacie zginąć miało kilkaset  osób w mieście, w którego rejonie spalono  16 kościołów.”

Nie musiał długo czekać na sprawiedliwość nasz komtur, nie musiał. I dobrze mu tak, że poległ, a i on się pewnie ucieszył i wielce kontent był, gdyż śmierć rycerską znalazł, a nie przez jakieś lumbago lub inną zarazę, co to można od dziewki wszetecznej załapać, a potem człowiek…ech zaraza….dużo by pisać.

Tamtaradej!