czwartek, 21 marca 2024

Co z tym orłem? Malowanie wczesnych Piastów.

    Przez wysokie skały, leciał orzeł biały (…) bardziej zwapniała część czytelników bez problemu rozpozna ten krótki wierszyk nagminnie wpisywany w dzieciństwie do pamiętników. Do wyboru były jeszcze: ucz się ucz bo nauka…i na górze róże na dole fiołki (…) lub o zgrozo, Fiku miku i już jestem w pamiętniku. No dobra bo jak zwykle mnie trochę poniosło. O czym to ja miałem pisać? A no tak: o Piastach, herbach i ptakach ze szczególnym uwzględnieniem orła, a zwłaszcza białego.


pyt


    O
d jakiegoś czasu na naszej sagowej scenie, za sprawą chłopaków ze stowarzyszenia Weles, pojawiła się frakcja pierwszych Piastów. I super. Bo naprawdę jej brakowało. Jak większość z Was wie, zbudowana jest ona na krucjatowym bordzie Książąt Wschodu, a jej oficjalny debiut nastąpił na ostatnim GMP. Odtąd jak grzyby po deszczu zaczęły wyrastać nowe armie piastowskie i pojawił się dylemat jakich figurek użyć i jak je malować? O ile z figurkami poszło w miarę dobrze- wiadomo szłom wielkopolski, kolcza lub dyskusyjna lamelka, tarcza okrągła lub wzorowana na tarczy szczecińskiej, czyli taki ilustracyjny klasyk i mamy drużynników, że aż strach- o tyle z malowaniem nie było tak różowo. Bo choć zdobne w orły i mieniące się bielą i czerwienią figurki wyglądają bajecznie, sycąc nasze oczy i dusze, to niestety nie mają nic wspólnego z prawdą historyczną. Jak wiec to drzewiej z tym orłem bywało? Spróbujmy się temu przyjrzeć.


Spłynął wolno przez ciche powietrzne ogromy,

usiadł na skale, złożył skrzydła ciemnopłowe,

pierś odął, dziób podnosząc, wcisnął w barki głowę,

i siedział zadumany, wielki, nieruchomy. (…)

 Dodałbym do tego opisu orła pana Kazia Przerwy-Tetmajera jeszcze: groźny, dumny, szlachetny i budzący respekt. Spadający na karki wrogów niczym grom z jasnego nieba-symbol władzy i siły.
I pewnie to między innymi te cechy spowodowały, że orzeł jednym machnięciem skrzydeł wleciał w symbolikę imperium rzymskiego, co w połączeniu ze starotestamentową tradycją, gdzie był nośnikiem cech nikczemnych i negatywnych, znacznie opóźniło transmisje jego symbolu jako znaku „herbowego” w obrębie chrześcijaństwa. Bowiem chrześcijaństwo podchodziło do orła bardzo nieufnie. Na tyle nieufnie, iż po upadku Rzymu orzeł praktycznie znika ze sceny, nie wychylając swojego dziobu z gniazda, do czasu odnowienia idei cesarstwa przez Karola Wielkiego. Przywrócony do łask opływa w nie do czasów dzisiejszych.

A jak to wyglądało na naszych ziemiach? Zakłada się, iż pogańscy Słowianie w jakiś sposób czcili orła, ale nie nabrał on cech symbolu całej społeczności. (wykopaliska na Wolinie- znalezione kości bielika wraz z amuletem w formie ptaka – XI w. oraz kaptorga z drugiej połowy X w. znaleziona w Gdańsku -zdobna w lewy profil ptaka – prawdopodobnie jest to orzeł, tu interpretowany jako symbol związany z kultem św. Wojciecha).

 

Denar Chrobrego
Denar Bolesława Chrobrego. Rok około 1000-1013. fot z internetu

    Kurczak, Orzeł, Paw. Jedna moneta a taki tłok.

Kogo i kiedy zaprosił nasz Bolek I Chrobry na kwadrat do Gniezna, pisać chyba nie trzeba, ale przypomnę na wszelki wypadek, gdyby kogoś męczyła chwilowa amnezja, czy też inaczej na pamięci swojej słabował. Rok 1000 i zjazd w Gnieźnie, na którym to nasz książę pokazał cesarzowi Ottonowi III miedzy innymi ptaka -na monecie, a w zamian dostał włócznie i diadem. Widać od razu między nimi zaiskrzyło i umyślili sobie, iż odtąd razem będą robić politykę przez duże P, co za tym idzie urządzą Europę tak, że mucha nie siada i pomiłuj Panbu. Co z tego wyszło nie jest tematem naszych dociekań, więc skupmy się na tym książęcym ptaku. Pękaty brzuch zdobny w kilka kropek, na głowie patrzącej w lewo (prawo dla oglądającego) trzy kreski, ogon wachlarzowaty rozcapierzony, łapy kurze. Co to za ptak?  O… napisano na ten temat już niejedną rozprawę naukową, a pewności wciąż brak.
Są trzy tropy: kurczak, orzeł i paw.
Pierwsza z nich właściwie jest odrzucana zaraz na początku i choć można się w tym przedstawieniu dopatrywać zadziornego galijskiego kuraka lub swojskiego głuszca czy cietrzewia to koniec końców ta teza się nie broni.
Zostaje zatem orzeł i paw. Tu sprawa nie jest taka prosta. Orzeł, jako atrybut św. Wojciecha, którego postać i legendę tak bardzo lobbował wtedy Bolesław Chrobry, świadomy potrzeby posiadania własnego świętego najlepiej w formie relikwii, pasuje tu jak ulał.  No i jakie piękne nawiązanie do czarnego orła cesarstwa. Czyżby spryciarz Bolesław właśnie w ten sposób chciał pokazać cesarzowi, iż nie wypadł sroce spod ogona i że są równymi graczami? Bo późniejszą Długoszową opowiastkę jakoby cesarz naznaczył białym orłem Chrobrego w myśl zasady: ja jako czarny orzeł władam ludami germańskimi, a ty orzeł biały przewodzić będziesz słowiańszczyźnie, możemy między podobne opowiastki wsadzić. Podobnie jak znaną legendę o trzech chłopakach Lechu, Czechu i Rusku. Rozważając opcję orła, nie zapominajmy również o tym, że o tyle o ile na początku chrześcijaństwu z orłem było nie po drodze, to po pewnym czasie ptak ten przysiadł na samym szczycie panteonu symboli chrześcijańskich, stając się atrybutem  św. Jana Chrzciciela, symbolem św. Jana Ewangelisty oraz symbolem samego Jezusa Chrystusa.

czeski Denar
czeski denar z ptakiem. Rok około 1000. fot z internetu


No dobrze a co z pawiem?
To teraz najbardziej promowana naukowo ptasia opcja. Paw jako chrześcijański symbol nieśmiertelności i życia wiecznego kojarzony jest z majestatem i nieskazitelnością. W okresie wybicia monety to właśnie pawie były ptakami królewskimi symbolizującymi majestat cesarski w Bizancjum.  Te cechy sprawiają, że większość badaczy skłania się do  takiego interpretowania przedstawienia ptaka z denara. Oczywiście nie wyssali tego z palca ani nie wywiedli tych tez patrząc na wygląd przedstawiony na monecie, przemawiają za tym liczne badania naukowe, których nie będę tu przytaczał bo ani to czas, ani miejsce. Co bardziej dociekliwych odsyłam do literatury przedmiotu. Szeroko o tym pisali S. Russocki, S. Suchodolski i B. Paszkiewicz. Jak już pisałem wcześniej obecny stan wiedzy nie pozwala arbitralnie stwierdzić która ptasia opcja jest tą opcją prawdziwą. Niestety wygląda na to, iż stan ten w najbliższych latach nie ulegnie większym zmianom.

 Skoro tak i skoro mogę w miarę bezkarnie wybrać jednego z nich, to osobiście stawiam na orła. Sami powiedzcie, kurak jakiś taki rosołowy, a paw to już w ogóle źle mi się kojarzy. Pamiętaj nygusie masz być orłem, a nie strusiem(…) śpiewa pan Bukartyk i coś w tym jest. Orzeł to…orzeł.

    Któregokolwiek z ptaków ten moneciany gryzmoł przedstawia, w świetle naszej sprawy ważne jest to, iż był to jednorazowy ptasi wyskok i że po tym incydencie symbol ten zanika na około 150 lat. Zanika czyli nie jest poświadczony przez żaden, rocznik, kronikę, pieczęć czy inne źródło historyczne. Czy to oznacza, że w tym okresie, nie znajdziemy nigdzie na naszym terenie przedstawień orła?
Są i to nawet sporo. Ale nie są powiązane z osobą władcy i nie spełniają warunku znaku rodowego.
Pierwszy jaki przychodzi mi na myśl to drzwi gnieźnieńskie gdzie w scenie XV został przedstawiony wizerunek ptaka. Czy jest to orzeł? Nie wygląda, ale wiemy, że to właśnie orzeł jest atrybutem św. Wojciecha więc raczej orzeł.

Drzwi G
Drzwi gnieźnieńskie kwatera XV. fot z internetu

Następnego orła znajdziemy na rewersie denara Władysława II Wygnańca z około 1145r. Tam orzeł spada z nieba prosto na uciekającego zająca. Symbolizuje tu zwycięstwo dobra - prawdy nad złem, odwagi nad tchórzostwem. Oraz na denarze z orłem przypisywanemu Kazimierzowi Sprawiedliwemu wyemitowanemu prawdopodobnie pod koniec jego panowania.

 

denar Ww
Denar z orłem i zającem Władysława II Wygnańca. fot z internetu



Den z orłem
Denar z orłem Kazimierza Sprawiedliwego. fot. z internetu

Wspomniane wcześniej kaptorgi. Jedna, wcześniejsza z Gdańska i druga późniejsza bo z przełomu X-XI w. z cmentarzyska w Bodzi.

kg
gdańska kaptorga z orłem lub gołębiem. fot internet



kb
Kaptorga z Bodzi. fot internet

Orzeł z portalu z kolegiaty w Tumie pod Łęczycą (kto nie był to polecam -obok piękny skansen i odrestaurowany gród, a rzut beretem zamek w Łęczycy. Kawałek dalej piękny Nieborów z romantycznym parkiem i pałacem.) przysiadł na kapitelu zewnętrznej kolumny romańskiego portalu w roku około 1150-1160 i siedzi tam do dnia dzisiejszego.

 

por tum
Romański portal w Tumie pod Łęczycą. fot. internet

Następnym takim związanym z architekturą sakralną przedstawieniem jest zwornik w koprzywnickim kościele św. Floriana w opactwie cysterskim, datowany na około 1200r. Tu orzeł już zaczyna przypominać kształtem późniejsze, heraldyczne,  przedstawienia tego ptaka jakie znajdziemy na późniejszych tarczach piastowskich książąt.

 

z kop
Zwornik z orłem w koprzywnickim kościele. fot. internet

Dopiero w XIII w. orzeł dumnie niczym paw, wkroczył na tarcze piastowskie. Rozpostarł skrzydła, zwrócił głowę w prawą stronę (lewą dla oglądającego), strzepał pióra i zastygł w tej pięknej heraldycznej pozie spoglądając troskliwym okiem na dziejów naszych koleje. Dodam jeszcze, iż pierwszym który wpuścił go na swoją tarczę był prawdopodobnie książę Kazimierz I panujący w Opolu, a był to rok 1222-1230. Potem poszło już lawinowo. Były co prawda pewne odstępstwa np. kujawska hybryda Łokietka czy czarne śląskie orły z półksiężycem. Ale to już całkiem inna historii warta osobnego wpisu. Jeśli chcecie takowy przeczytać, dajcie znać w komentarzach, albo lepiej naukowe opracowania poczytajcie, a nie moje bajdurzenia.

 

pko
pieczęć Kazimierza I Opolskiego. rys domena pub.

Okres w którym nasz bohater- orzeł pojawia się na tarczach, czyli wiek XIII to czas reprezentowany w naszej grze przez podręcznik ery Krucjat, co za tym idzie nijak nam wsadzać ptaka na tarcze i chorągwie wczesnych Piastów. Jak ich więc malować? Osobiście polecałbym aby podobnie do innych armii ery wikingów. Kolory stonowane ziemiste, na tarczach pasy szachownice itd. unikając symboli pogańskich, chyba że robimy armię poprzedzającą naszego pierwszego króla. Jeśli ktoś musi to dowódcy namalowałbym orła z Bolesławowego denara   A co się stanie jak sobie pomaluje orła spytacie? A nic się nie stanie, poza tym że będzie trochę śmiesznie wyglądało. Tak jakbym swojego komtura Hermana pomalował w barwach niemieckiej panzerwaffe, z charakterystycznym krzyżem i symbolem pogańskim.  To Niemiec i to Niemiec, a te kilka lat różnicy… a prawie się udało nie wspominać o Hermanie.

Tamtaradej!

 



poniedziałek, 26 lutego 2024

Kamienna baba prosto z Prus czyli rodzime znaczniki do gry Saga i nie tylko.

     Siedzę sobie cichutko zamyślony przy swoim modelarskim blacie z przyjemnością wodząc wzrokiem, raz to na sporych rozmiarów kufel od Karczmarza, w którym to małe wesołe banieczki urządzają sobie ciągłe wyścigi w pysznym złocistym płynie, raz to na okno,  za którym wiosna już rozpoczęła swoje coroczne przepychanki z zimą. Jest miło
i błogo, a jedyna myśl jaka w tej chwili kołacze mi się po głowie to – chwilo trwaj.
Poddawszy się temu nastrojowi już prawie bez reszty zatraciłem się w tej harmonii bezwiednie stając się tym płynem, wiosną, słodkim bezmyślnym trwaniem, gdy nagle wyrwał mnie z zadumy, dobiegający z pudełka na figurki, chrapliwy głos komtura Hermana – Baby! Gdzie te baby?!
- Jakie znowu baby!- spytałem poirytowany- A w ogóle to od kiedy ciebie interesują baby? Myślałem, że reguła zakonna już dawno zawiązała ci interes na supeł – zażartowałem.
Herman żachnął się, zamachał rękami i rozszwargotał się na dobre -Nie baby, tylko baby ale pruskie, czyli chłopy! Chłopy baby!
-  Uśmiechnąłem się serdecznie gdyż przypomniałem sobie podstawowe zasady postępowania z wariatami. -Chłopy baby powiadasz – rozpromieniłem się jeszcze szerzej
i powoli odsunąłem się na bezpieczną odległość.
Herman widząc to, poczerwieniał jeszcze bardziej, a mus Wam wiedzieć że raptus to
i gwałtownik okrutny i wyryczał z prędkością karabinu maszynowego m42 - Baby! Nie kobiety, tylko takie baby z kamienia!!! Verstehst du oder soll ich es dir auf Deutsch erklären?!!- wycharczał.
– O nie nie!- zagrałem na czas – po co te nerwy? Zobacz już wiosna na karku, zaraz ruszysz w pole na jedną z twoich ulubionych rejz. Powyrzynasz trochę pogan to ci przejdzie złość
i fluidy ci się rzucać nie będą.- powiedziałem najbardziej łagodnie jak potrafiłem -a teraz spokojnie wytłumacz o co ci chodzi z tymi babami.
-O św. Stefanie – westchnął komtur- nie baby tylko kamienne posągi w Pomezani, Galindii
i okolicznych krainach, które wkrótce schrystianizujemy. Miałeś przygotować je jako znaczniki do gry.- już całkiem spokojnie przypomniał Herman i usiadł poprawiając uprzednio swój komturski płaszcz zdobny w czarny krzyż ciut większy niż pozwalała na to reguła zakonna.
- Aaaa to o to ci chodzi. Przez cały czas mówiłeś o antropomorficznych posągach znajdowanych na pomorzu zwanych babami. - powiedziałem. Komtur tylko pokiwał głową.
– Dlaczego nie mówiłeś od razu, że o to ci chodzi? Po co te szarady? – tym razem komtur nie wydał z siebie żadnego dźwięku ale w jego oczach na chwilę pojawiło się coś bardzo, bardzo złego. Coś co na myśl przywodzi szczęk oręża i huk pożarów oraz powoduje zimne ciarki na plecach.
-Oczywiście. Zrobię ci je bezzwłocznie – wyszeptałem  wystraszony i delikatnie zamknąłem wieczko pudełka na figurki.  

Baby pruskie miniatury


     Całe to zamieszanie i nieporozumienie z komturem wyniknęło ze złej interpretacji słowa baba. W tym przypadku musimy się nieco zagłębić znaczeniowo, gdyż potoczne rozumienie słowa baba wyprowadzi nas tylko na tzw. manowce. Tak to już z tymi babami bywa. Tak też było i tym razem.

Stara baśń
Kadr z filmu Stara baśń. Pomnik łudząco przypomina 
 kamienną babę z Barcian.


W XVIII- XIX w. przekazach ludowych te antropomorficzne posągi datowane na XI-XII w. zachowały się jako przedstawienia dziewczyn (nie zawsze, jest kilka męskich interpretacji) zaklętych w kamień, najczęściej przez własne matki. Czy to przypadkiem złorzecząc, czy też celowo i rozmyślnie. Ale nie czas i miejsce teraz bajać o legendach obrosłych wokół tych dosyć licznych wczesnośredniowiecznych posągów. Jeśli ktoś chce zgłębić to zagadnienie dokładnie, polecam pracę zbiorową pod redakcją Jerzego M. Łapo i Grzegorza Białuńskiego pod tytułem „Pruskie Baby Kamienne”  a w niej artykuł Seweryna Szczepańskiego dokładnie opowiada o tym zagadnieniu. Kto chce niech czyta.
My zaś wróćmy do naszego wątku. Baba – odnośnie do tych przedstawień to nic innego jak zapożyczony z języków kultur stepowych – Przodek. I właśnie do takiej interpretacji tego słowa skłania się lwia część badających te rzeźby.
Czyli to posągi przodków? Wygląda na to, że tak i to w dodatku mężczyzn. Zakłada się również, iż mogły to być rzeźby stawiane dla upamiętnienia jakiegoś lokalnego bohatera, kapłana, by ten w podzięce za pamięć nadal opiekował się i pomagał danej społeczności.
Co ciekawe, zgłębiając zagadnienie spotkałem się też z przypisywaniem tych pomników,
nie komu innemu, tylko Zakonowi Krzyżackiemu. Miały one usprawiedliwiać ich podboje niezbicie świadcząc o pogańskości ziem podbijanych. Choć zgodna z lisim charakterem działań zakonu, jednak teza ta wydaje się być najmniej prawdopodobna i na obecnym etapie badań trudna do obronienia.


Mapa rozmieszczenia bab pruskich
Mapa rozmieszczenia kamiennych antropomorficznych posągów
https://histmag.org/Baby-pruskie.-Tajemnicze
-sredniowieczne-posagi-MAPA-21903

    Jak wyglądały owe baby?
Były to pomniki wykonane z kamienia, który najprawdopodobniej już wcześniej przypominał kształt ludzki. Najczęściej wielkości 1-1,7m z wyraźnie wyodrębnioną głową
i zaznaczonym korpusem. Przedstawiają one mężczyzn, na co wskazują schematycznie rzeźbione brody i wąsy. W podobnie schematyczny sposób przedstawiane są liczne artefakty, najczęściej róg do picia (prawie na każdej babie) i uzbrojenie hełmy, tarcze i miecze. Można też doszukać się elementów stroju i ozdób pozwalających datować ich powstanie na okres między XI-XII w.

baba z Barcian
Baba z Barcian ustawiona na dziedzińcu
zamku olsztyńskiego
Autorstwa Margoz - Praca własna,
 CC BY-SA 4.0,
https://commons.wikimedia.
org/w/index.php?curid=4491186

baba z Barcian miniatura
Baba z Barcian w miniaturze

Hmm…zamyśliłem się. Herman von Oppen, ten stary Krzyżak,  ma tym razem racje. Rzeźby te, jak żadne inne, nadają się na tak potrzebne znaczniki do gry Saga. I co więcej, bez problemu będą pasować do armii reprezentujących frakcje pogańskie (jako posągi trącające o sacrum), jak i do armii chrześcijańskich, jako np. słupy graniczne (w tym charakterze były wykorzystywane przez Krzyżaków w okresie XIII w.) lub jako symbole pokonanego pogaństwa.
Muszę przyznać, że nieźle to sobie wykoncypowałeś ty chytry Krzyżaku- powiedziałem pod nosem i zabrałem się do pracy.
-Ja, ja- dobiegło z pudełka na figurki.



baba z Susza/Nipkowia miniatura
Miniatura baby z Susza/Nipkowia

baba z Susza/Nipkowia
Baba z Susza/Nipkowia
https://archeologia.pl/baby-pruskie/

    Postanowiłem wykonać miniatury trzech różnych bab pruskich. A mianowicie najbardziej reprezentacyjnej baby z Barcian, baby z Susza/Nipkowa i baby
z Mózgowa/Laseczna.

Na początku sporządziłem sobie gipsowe „kamienie” w kształcie ludzkim, a że wiedziałem jakie baby będę chciał skopiować to od razu nadałem im odpowiednie wymiary. Potem za pomocą ostrego noża, dłutka i lancetu….. no właśnie jak to najlepiej opisać. Myślę,
że najlepiej oda to anegdota dotycząca Michała Anioła, który zapytany o to jak rzeźbić, odparł beztrosko, iż to wcale nie jest trudne. Wystarczy usunąć te części kamienia, które nie są w rzeźbie potrzebne. Tak też, raczej mniej niż więcej zrobiłem. Teraz jeszcze malowanie podstawki i znaczniki/ozdobniki  sagowego stołu bitewnego gotowe.

Baba z Mózgowa/Laseczna
Baba z Mózgowa/Laseczna
Autorstwa Pumeks - Praca własna,
CC BY-SA 4.0, https://commons.wikimedia.
org/w/index.php?curid=8340078

Baba z Mózgowa/Laseczna miniatura
Baba z Mózgowa/Laseczna miniatura

    Jeśli dotarłeś do tego momentu, drogi czytelniku, to jestem z ciebie prawdziwie dumny
i dziękuje Ci za to żeś wytrzymał i z nudów nie zasnął.  Mam nadzieję, że ta skromna garść podstawowych informacji o tych reliktach czasów dawnych, przyda Ci się kiedyś
i że w pewien sposób ubogaci Twoją przygodę z tą piękną grą bitewną, jaka bez wątpienia jest Saga.  A gdybyś zapragnął posiadać takie znaczniki u siebie to wspomnę, iż już wkrótce powinny się pojawić w asortymencie Kuźni Goblina z którą „Tęgie Granie” rozpoczyna
- mam nadzieję owocną współpracę. Szybszą opcją będzie wzięcie udziału w najbliższym turnieju sagi pt. III Kędzierzyńsko-Kozielskie Meeeee-lee. Oblężenie grodu Koźle, na którym każdy uczestnik otrzyma komplet wykonanych przeze mnie  miniaturowych bab pruskich.

Tamtatadej.

poniedziałek, 6 listopada 2023

Moje boje na Grand Melee Poland 2023

 

Kilka tygodni intensywnych przygotowań i tylko dwa dni zabawy. Czy było warto zapytacie. Było i to bardzo. Tylko cicho, bo już się cały lękam i drżę w środku niczym osika na wietrze, gdy pomyślę o tym co będzie jak komtur elbląski Herman von Oppen się dowie. A nie od dzisiaj wiadomym jest, że gdy się zezłości to strasznie kablem od żelazka naparza.  Z drugiej zaś strony niech to sobie sami wyjaśniają z dzielnym Tęgodorykiem w swoim figurkowym świecie. Teraz zaś skupmy się na rzeczach istotnych.

GMP Goci


Właśnie siedzę w pociągu wracając z warszawskiego Grand Melee Poland i wciąż wewnętrznie przeżywam te ostatnie dwa dni. Było intensywnie, było sagowo, było super. Połączenie er antycznych w jedną dywizję, podobnie jak zespolenie ery inwazji z erą wikingów dodało lekki powiew świeżości i koniec końców wyszło turniejowi na dobre. Nawet dosyć kontrowersyjna decyzja o wyrzuceniu (napiszę od razu, bo jak go znam, to komtur się uprze i karze to dopisać) najważniejszej ery krucjat, nie zaburzyło zbytnio przebiegu rozgrywek. Tym bardziej, że i tak pojawiały się na turnieju bordy z tej zacnej ery. No dobra. Na podsumowania jeszcze przyjdzie czas w tym wpisie i jak to z podsumowaniami zazwyczaj bywa, będą one na samiutkim końcu. Teraz zaś słów kilka o  moich turniejowych zmaganiach.

Tęgowoj
Tęgowoj z Tęgodorykiem


Grałem armią Gotów pod wodzą samego Tęgodoryka Wielkiego, króla gockiego, co jak to każdy Got, zawsze jest gotów bo boju i rozwałki. Niektórzy mówią, że oni to wypijają z mlekiem matki, Inni zaś zaprzeczają, iż nikt nigdy nie widział żadnej gockiej matki więc skąd niby to mleko. Jeszcze inni mówią, że mają to we krwi, choć poza erytrocytami, leukocytami, trombocytami i etanolem, nikt nigdy niczego tam nie znalazł. Nauka natomiast na ten temat zawzięcie milczy, podczas gdy spór o to trwa w najlepsze. Tak czy siak, Got do rozwałki zawsze gotowy. Podobnie było i tym razem. Muszę tu przyznać, iż moja bytność na GMP, z przyczyn różnorakich, była pod wielkim znakiem zapytania. Tak naprawdę to tylko przez żałośnie dobiegające ze skrzyneczki na figurki, jęki i zawodzenia Tęgodoryka, by mimo wszystko jechać na GMP, ostatecznie udało mi się poodpinać wszystkie sprawy i wyruszyć na wyprawę. Czego oto człowiek nie zrobi dla figurek. No ale powróćmy do tematu. Armie swoją Tegodoryk uszykował w sposób następujący.  Dwa i pół punktu przybocznych podzielił na dwie piątki. Z założenia jedna piątka to byli konni katafrakci, a druga maszerowała na piechotę. Do tego dołączyło półtora punktu wojowników oraz jeden punkt pospólstwa. A, że o wiele rzeczy można Tegodoryka posądzić,  ale nie o skąpstwo. Do armii dołączyli jako najemnicy, legioniści dezerterzy wraz ze sporych rozmiarów psią sforą.  Tak skomponowana armia wyglądała groźnie i imponująco, jak się miało później okazać głównie na papierze.

Goci



Bitwa pierwsza: Ruś pogańska
Scenariusz: Take and Hold

Scenariusz polegający na zdobywaniu kontroli nad znacznikami. Obie armie wystawiły się dosyć agresywnie gotowe utopić wroga w jego własnej krwi. Ja w centrum postawiłem oddział dezerterów,  który jako dobry bloker, miał wytrzymać ewentualne szarże przeciwnika, plus eliminować lub zadawać dodatkowe straty z darmowej aktywacji do strzału. Obok stanęli wojownicy z banerem i przyboczni na piechotę. Po przeciwnej flance stanęła druga piątka przybocznych konno. Pospólstwo z łukami wystawiłem w dwóch oddziałach na tyłach jako generatory kości, bo tych u gotów zawsze brak, a wiadomo, że z Rusią to się nie postrzela. Rusin wystawili bardzo silny oddział przybocznych w centrum wspierany wojownikami z lewej i prawej strony. Zaczynałem ja. Po turze ostrzału (poległo dwóch przybocznych) i korekcyjnych ruchach czekałem z przygotowanym bordem na atak dużego oddziału przybocznych Rusinów. Tak zwany death star uderzył w trzymających linię dezerterów. Ci zwarli szeregi i jakimś cudem udało im się wytrzymać ten atak. No nie było tak różowo. Oj nie. Pięciu z dzielnie walczącej ósemki padło pod siłą wrażych ciosów przeciwnika. Pozostała trójka wycofała się robiąc miejsce wojownikom, by w swojej turze mogli krwawo wykorzystać ich ofiarę. Nadeszła moja tura i decydujący moment bitwy. Miałem oto w zasięgu wszystkiego zmęczony (dwa znaczniki) oddział wrogich przybocznych. Ustawiłem bord i do ataku. Zaatakowali wojownicy generując 20 kości ataku plus dwa autohity. Trafiałem na czwórkach i udało mi się ranić tylko pięć razy. Poczułem się oszukany, gdyż podobno pomalowane figurki walczą o wiele lepiej. Albo to zwykły zabobon i przesąd, który białym żelazem winien być wypalony, albo moi goccy wojownicy to lenie i nicponie. Tak czy siak było już po bitwie. Ruś jak to Ruś, pożonglowała pancerzem, za każdym razem generując wiadro kości ataku i obrony i sukcesywnie wycinała moje oddziały. Wszystko skończyło się 29 do 15 dla Rusinów.

bitwa 1


Bitwa druga: Normanowie
Scenariusz: Sacred Ground

Mój pierwszy mecz z węgierskim przeciwnikiem. Było bardzo wesoło i przyjemnie, a wszelkie zawiłości językowe wyjaśnialiśmy uśmiechami i metodą pt. „patrz mi na usta”. A serio to bardzo fajna, pełna serdeczności, wzajemnych podpowiadań i niesamowitych zwrotów akcji bitwa, którą zapamiętam na długo. Normanowie stawili się licznie i oprócz dwóch konnych oddziałów przybocznych wspieranych jednym oddziałem konnych wojowników z oszczepami, wystawili trzy piesze oddziały. Jednych wojowników z kuszami, jednych wojowników bez opcji uzbrojenia i plebs z łukami. Konni przyboczni stanęli po obu flankach, środek obstawiali konni wojownicy. Całość sił piechoty, mój oponent, postawił na mojej prawej flance (tam był mój teren który miałem ochraniać). Ja zaś wystawiłem się defensywnie. Pieszych przybocznych ustawiłem w ruinach na prawej flance. Obok stanęło pospólstwo z łukami. Po ich lewej stronie swoje miejsce znaleźli wojownicy, kawałek dalej stanął oddział katafraktow. Najemnicy otrzymali rozkaz utrzymania lasu znajdującego się na mojej lewej flance. Ponadto swoimi strzałami mieli ochraniać moje wojska i nie dopuścić do ich przeskrzydlenia. Podobnie jak w pierwszej bitwie, tak i tu, na dzień dobry, otrzymałem szarżę czwórki normandzkich przybocznych. Udało mi się ją wytrzymać i w mojej turze zaatakowałem Normanów swoja dwunastką wojowników. A że historia lubi się powtarzać…. Nie! Stop. Jakie powtarzać. W pierwszej bitwie udało mi się w bliźniaczej sytuacji wbić pięć ran. Tym razem raniąc od czwórki nie udało mi się zranić ani razu. O ja zedrę z was te farbki tępym scyzorykiem- pomyślałem, odbierając podziękowania i uściski dłoni od przeciwnika. Jeszcze jeden taki numer i idziecie do figurkowego karceru. Na szczęście nie był to taki game breaker jak w grze poprzedniej.


normanowie
Przyboczni wroga chwilę przed szarżą wojowników


od 4
Raniłem od czwórek

wojownicy
Leniwi wojownicy

 Koniec końców udało mi się wyciąć obydwa oddziały przybocznych i mocno poszarpać, a w końcu i zniszczyć konnych wojowników, przejmując tym samym kontrolę nad centralnym punktem mapy. Na mojej prawej flance w tym czasie działy się sceny dantejskie, o których, nikt kto mądry pamiętać by nie chciał. Pomnę tylko, iż trwał zacięty bój o kontrolę nad ruinami, kończący się walką kuszników z moim plebsem. Wszystko to okraszone salwami śmiechu i wybuchami radości. Koniec końców bitwa zakończyła się punktowo 27 do 15 dla Tęgodoryka Wielkiego.

Bitwa trzecia: Hunowie
Scenariusz: Rule The Battlefield

Hunowie


Nigdy nie grałem przeciw temu zwojowi i byłem pełen obaw. Przeciwnik, tym razem ze Szwecji, wystawił się agresywnie. Wszystko konno, nie licząc oddziału uzbrojonego w oszczepy. Wystawiłem się zachowawczo paraliżowany myślą o tym co Hunowie zrobili z Gotami w świecie realnym. Po prawej flance ustawiłem swoich katafraktów osłanianych dezerterami. Łucznicy stanęli w lesie na środku, a po ich lewej stronie ustawili się wojownicy i piesi przyboczni. Grad strzał zasłonił na chwile światło nad stołem, co było niechybnym znakiem, że gra się już rozpoczęła. Pierwsze tury próbowałem odnaleźć się z moim bordem, przeciw tak mobilnej i strzelającej armii jaką są Hunowie. Po tym, jak nękany ciągłym ostrzałem i przyjmowaniem licznych szarż, oddział katafraktów poległ. Przyszedł mi do głowy plan, który nagle odwrócił losy bitwy. Wykorzystując swojego borda udało mi się podejść na tyle blisko wojownikami do konnego dużego oddziału przeciwnika, by móc go zaszarżować. Miałem co prawda zmęczenia, ale jedna z umiejętności gockich aktywuje mnie do szarży, jednocześnie blokując przeciwnikowi wykorzystywanie moich fatyg w fazie ruchu i w walce. Ach jak miło było patrzeć na padających niczym muchy groźnych Hunów. Jak słodko było deptać ich chorągwie i wyrzynać konie. No tych zwierzaków to nawet mi się zrobiło trochę żal, ale Tęgodoryk widząc moją smutną minę, szybko zapewnił mnie, że jest mistrzem w przyrządzaniu koniny, i że nic się nie zmarnuje. Herman von Oppen komtur Elbląski jednak nie jest aż tak pragmatyczny. No ale o czym to ja pisałem….Acha, już wiem. No więc bitwa odmieniła swoje oblicze i to teraz Hunowie uciekali przed moimi wojownikami, w których wstąpił nowy duch walki. O to już nie te same leniwe łajzy z pierwszej i drugiej bitwy. Teraz niesieni falą zwycięstw, rozszarpywali wrogi oddział za oddziałem. Koniec końców, trzymanie scenariuszowych ćwiartek jak i radosna wyżynka na stole, dawały cały czas na remisowe rozwiązanie bitwy. Dopiero zabicie oddziału przybocznych wroga i zablokowanie jego ćwiartki, wysunęło mnie  lekko na prowadzenie. I wtedy okazało się, iż nadmierne obżeranie się koniną w czasie bitwy to rzecz naganna, grzeszna i niezbyt mądra. Na sam koniec, zamotałem się w fazach punktowania za ćwiartki i miast trzymać swoje i blokować przeciwnikowi, ja ruszyłem się by zająć jego ćwiartki. Ruszyłem się, uwalniając tym samym blokady i w ostatnim ruchu oddałem mu 6 (słownie: sześć) punktów za nic. I tak, ze zwycięzcy, po nerwowym liczeniu punktów dowiedziałem się, że zabrakło mi jednego punktu do remisu i zostałem przegranym. Jak to pan Preses naszego klubu KGA Alchemia, w sentencjonalnej wiadomości napisał : „takie przegrane bolą najbardziej”. Coś w tym jest, choć nie miałem czasu się nad tym zastanawiać, bo wciąż odbija mi się koniną.

Dzień drugi
Bitwa czwarta:
Piastowie
Scenariusz: To Break A Shieldwall

No i proszę. Autorska frakcja Wczesnych Piastów stworzona i wciąż dopieszczana przez organizatorów GMP stanęła na drodze Tęgodorykowi wielkiemu. Trudna sprawa, bo chęć na zwycięstwo jest , a bić Piastów nie patriotycznie. No ale skończmy te facecje i przejdźmy do opisu naszych bitewnych zmagań. Piastowie to armia której silnikiem jest bord książąt wschodu z ery krucjat. Znam go dosyć dobrze i w głowie powoli zaczynał mi kiełkować chytry plan. Ustawiłem się standardowo dla mojego sposobu gry. Łucznicy zajęli ruiny na środku zapewniając sobie maksymalne pole rażenia. Po ich prawej stronie stanęli wojownicy z pieszymi przybocznymi. Po stronie lewej znaleźli swoje miejsce katafrakci i oddział dezerterów. Przeciwnik wystawił trzy oddziały pieszego pospólstwa, za nimi schował się w centralnej części Bolesław i jego sześciomodelowa konna drużyna, złożona z samych rębajłów i zabijaków. Czytaj przybocznych. Na swojej lewej flance przeciwnik wystawił ponadto Jarla Sigvaldiego. Na prawej zaś w lesie schowała się szóstka pospólstwa z łukami. Tęgodoryk dał znak do rozpoczęcia bitwy i moi katafrakci wykonali ruch, a zaraz potem z frakcyjnej aktywacji wyszarżowali do oddziału pospólstwa. Ponieważ przeciwnik nie mógł wykorzystywać mojego zmęczenia liczyłem na większe sukcesy tej doborowej gockiej kawalerii. Skończyło się tym, że zabiłem dwóch, tracąc przy tym jednego przybocznego. Widząc tak niekorzystny obrót moich gockich spraw, wycofałem z ostatniej aktywacji swój oddział na moją stronę, wyczerpując go przy tym zupełnie. Przeciwnik podsunął się do mnie podnosząc uprzednio znaczniki i wykonał drobne korekty pozycji Jarla i drużyny. W swojej turze Tęgodoryk postanowił zastosować jedną ze swoich lisio chytrych taktyk. Postanowił wyciągnąć konnych przeciwnika i wyszedł łucznikami z dających im względne schronienie ruin na otwarty teren. Bord ustawił mocno obronnie, zostawiając sobie możliwość strzelania. I to strzelanie okazało się kluczowe. Bowiem wypuszczone salwy z gockich łuków zabiły aż sześciu piastowskich tarczowników. Na tym zakończył turę. Przeciwnik widząc skuteczność mojego niebronionego oddziału łuczników, podsunął się a potem zaszarżował moich dzielnych snajperów. Byłem na to przygotowany i odpaliłem wszystkie możliwe akcje obronne mojej frakcji. 

sztumbr


Koniec końców, gdy opadł kurz i ścichły jęki rannych, dało się zauważyć, iż poległo dwóch moich łuczników, zabierając ze sobą dwóch przybocznych Bolesława. Potem nadeszła moja tura i tu wojownicy podbudowani poprzednimi sukcesami wycięli całą drużynę w pień, nie oszczędzając nikogo. Co prawda kosztowało to ich prawie wyczerpanie ale efekt okazał się być więcej niż zadowalający. Znaczniki, jak i moje tak i przeciwnika pozostały na miejscu, gdyż wszystkie kości potrzebne były do ciężkich walk w centrum stołu. Zostawiłem sobie kilka kości sagi na bordzie wiedząc iż w turze Piastów wojownicy będą wystawieni na kontrszarże przeciwnika. Długo nie musiałem czekać, a że nie tyko Tęgodoryk mógł się pochwalić lisim sprytem okazało się jeszcze szybciej. Bolesław używając jednej z umiejętności frakcyjnych, zamienił mój zmęczony oddział wojowników w najemników, co pozbawiło mnie możliwości korzystania z gockich umiejętności obronnych. Szach mat, przez zęby zawarczał Bolesław i wpadł w moich wojowników z taka furią, że aż pociemniało mi w oczach. A wspomagał go, za sprawą borda, nie kto inny a sam Jarl ze swoimi przybocznymi. Moi wojownicy zwarli szeregi i skupili się na przetrwaniu. Udało się to tylko czterem z nich, bowiem aż ośmiu znalazło swój koniec podczas tej potyczki. I choć smutek wielki zalał serce Tęgodoryka, a dusza wyła targana żalem po stracie tak zacnych wojów, to cieszył się on wielce, iż oddział ten zdołał utrzymać możliwość generowania kości sagi. W mojej turze Bolesław, używając swojej umiejętności próbował się wycofać na bezpieczną odległość, ale mu to skutecznie uniemożliwiłem, tnąc jego ruch żetonem zmęczenia. Następnie korzystając z okazji jaką było przyłapanie Jarla bez odpalonej furii. Zaatakowałem go swoimi pieszymi przybocznymi. Musiałem to zrobić w dwóch ruchach, ponieważ taszczyli oni znacznik, który tak pokochali, iż wszędzie ze sobą zabierali. Nabitych ran starczyło akurat na tyle by dzielny Jarl odrazu z pola bitwy przeniósł się na tęgą bibę u Odyna. Teraz oczy Tęgodoryka zwróciły się w stronę Księcia Bolesława. Wyrok wykonali katafrakci, którzy kilkoma tęgimi bęckami wybili z głowy Bolkowi królowanie i jakieś tam inne do znaczników roszczenia. 

Śmierć Bolesława

Warto napisać, że chwilę wcześniej, ci sami katafrakci wycieli w pień ocalałe z ostrzału resztki tarczowników. Co spowodowało automatyczne podniesienie znacznika.  Tak zakończyła się moja tura. Przyznać muszę, iż postawa wojsk piastowskich srogo mnie zaskoczyła, gdyż plebs widząc stratę wodza i drużyny, miast iść w rozsypkę, przeszedł do ofensywy. W jedną turę wyciął mi pozostałości katafraktów, prawie wykończył oddział pieszych przybocznych i przesunął znacznik w stronę punktowanej strefy. Przyznam, że zrobiło mi się gorąco. Tak jednak zastał nas koniec bitwy i po podliczeniu punktów, okazało się, że wygrałem 27 do 15.

koniec bitwy czwartej




Bitwa piąta: Ruś Pogańska.
Scenariusz: To Settle A Grudge

Teoretycznie nie mieliśmy na siebie trafić, ale liczne perturbacje w paringach sprawiły iż trafiłem do stołu gdzie ciągle używana „długa zima” spowodowała już oszronienie całego stołu. I dobrze bo to była najweselsza i najśmieszniejsza bitwa jaka udało mi się rozegrać na całym GMP. Byłem już zmęczony, podobne oznaki wykazywał mój przeciwnik. Wystarczyło kilka słów i wesołych łypnieć okiem, by każdy z nas podświadomie obrał styl tej potyczki. Jak się miało za chwilę okazać była to jedyna słuszna decyzja. Scenariusz zakładał ostrą wyżynkę, narzucał definiowanie ofiar i mścicieli. Brzmiało to wszystko bardzo groźnie i zmuszało do strategicznego myślenia. Zgodnie z instrukcją wyznaczyliśmy zatem mszczących i ofiary- nie mylić z ofiarami losu. Rozstawiliśmy się, gotując swoje hufce do bitwy. Uścisnęliśmy sobie dłonie i wszystko by pewnie potoczyło się zgodnie ze scenariuszem, gdyby na środku stołu nie wyrósł las. Do dziś kronikarze próbują dociec dlaczego Tęgodorykowi i Wodzowi Rusinów tak na tym lesie zależało. Nie dość, iż zaniedbali inne części pola walki, to co i rusz wysyłali tam nowe siły by w końcu rozstrzygnąć do kogo ten las ma należeć. Właściwie to do końca nikt się nie orientował co się tam działo bo wszystko zasłaniały drzewa. Słychać było tylko jakieś śpiewy i wesołe trzaskanie ognisk. Podobno też smakowicie pachniało pieczonym wurstem czyli kiełbasą bez której Goci, jak to Germanie, nigdzie się nie ruszają. A zwłaszcza do lasu. Rusini jak to Rusini swój towar przynieśli w płynie. Całe szczęście czas bitwy dobiegł końca i ostry głos sędziego zakończył tą rusko-gocką wyżerkę czy też wyżynkę. Podliczyliśmy punkty i wyszło 21 do 15 co dawało nam remis.

GMP 2023

Teraz wreszcie nadszedł czas na podsumowania. Zakończyłem ten turniej na 16 miejscu co uplasowało mnie w połowie stawki. Jak na to, iż  były to jedne z moich pierwszych gier na gockim bordzie, a scenariusze przeczytałem w pociągu do Warszawy to jestem więcej niż zadowolony. Zresztą wynik w tym systemie, od zawsze ma dla mnie drugorzędne znaczenie. Liczą się ludzie i zabawa. A tej nie brakowało w każdej bitwie. Co zaś się tyczy ludzi to wciąż i niezmiennie jestem pod wrażeniem naszej sagowej społeczności. Wszyscy uśmiechnięci i bez żadnych spin i ciśnień, tak częstych w innych systemach. Zawsze chętni do pomocy. To społeczność która potrafi sobie podpowiadać w grze o wysokie stawki. Widziałem sytuacje gdzie jeden gracz pozwolił cofnąć całą sekwencje drugiemu. Widziałem jak przeciwnik przypomina drugiemu graczowi o rozkazach itd. Widziałem również. Ba! Nawet sam miałem okazję przepraszać za popełnione gafy i wykroczenia. To chyba największy dar tego systemu. Ludzie w niego grający. I tą piękną, sentencjonalną myślą zakończę, bo zaraz jeszcze coś bąknę i wszystko się popsuje.  

Acha dla informacji to z pociągu wysiadłem gdzieś w 1/3 opisu pierwszej bitwy. Resztę stukałem z domu. Piszę o tym by nikt nie pomyślał, że tydzień z turnieju wracam. Ech już nie taki Odys ze mnie, choć drzewiej to rożnie bywało.

Tamtaradej.

 

 

czwartek, 28 września 2023

Hajda na Niepołomice -czyli Pola Chwały 2023

 

Było wesoło, było barwnie, było historycznie i było rozrywkowo. Czyli było jak zawsze. Prawie. Bo tym razem było jeszcze deszczowo. Na szczęście to „było” nie pojawia się tam corocznie, a nawet gdy uda mu się zawitać na taką imprezę, to nie jest w stanie jej popsuć.
Było minęło, możemy wreszcie powiedzieć o kolejnych niepołomickich Polach Chwały, ale nie będzie to do końca prawdą.

Było, owszem. Ale czy minęło? Ja wciąż jeszcze rozpamiętuję i rozsmakowuję się w tych mile spędzonych chwilach. Segreguję zdobyte informacje o różnych bitewnych systemach, oraz porządkuję i analizuję doświadczenia z gier. Przeglądam liczne fotografie, raz za razem wracając myślami do tamtego czasu. Cieszę się zawartymi nowymi znajomościami. Jednym słowem nadal trawię tę wspaniałą imprezę. A mniej fizjologicznie, a bardziej poetycko, napiszę tak: Nadal pozostaję pod jej magicznym urokiem.  Wciąż i wciąż, myślami biegnąc do tamtych chwil, a serce wtedy trzepoce…..no dobra, poniosło mnie. Tak czy siak, wciąż jestem pod jej wrażeniem. To chyba jedyna taka impreza, która udanie łączy pokazy rekonstrukcyjne z turniejami gier bitewnych i planszowych. Tylko tam dochodzi do sytuacji, gdzie nad stołem, na którym toczy się zażarta figurkowa walka, pochyla się powstaniec, Rzymianin i żołnierz Wermachtu, wspólnie kibicując którejś ze stron.
Hmm? A może by tak powspominać raz jeszcze. Tylko tym razem wszystko opisać? Spróbujmy zatem.

plakat

To, że znów zawitam na tegorocznych Polach Chwały było pewne od początku. Ale, że zawitam tam jako nieoficjalny „demonstrator” systemu Saga zaskoczyło nawet mnie. No zaraz, zaraz- zapytacie. A nie miałeś tam jechać jako uczestnik oblężenia chocimskiego, organizowanego przez Jarka z KGH? Przecież bez pomocy rotmistrza Tęgowoja, prawie pierwszej szabli w koronie, to udać się nie może! Też byłem pełen obaw, ale uspokoił mnie Jarek zapewniając, iż rotmistrz, choć jest tylko małą 15mm figurką, sam da sobie radę i zadanie wypełni, bo na nim przecież polegać można jak na Zawiszy. (Zapewne go znacie. Taki niewysoki, z Grabowa. Typowy Sulimczyk.) To mnie uspokoiło i zdecydowałem się poprowadzić mały pokaz sagi. Oczywiście nie sam, bo pomagali mi w tym Bartek i Michał, dzielnie dzieląc swój czas pomiędzy obowiązki i grę. Właściwie to nie bardzo miałem możliwość niezdecydowania się gdyż, Komtur Herman, gdy tylko zwiedział się o takiej możliwości, tak zaczął rozrabiać i takie tumulty wśród modeli wszczynać, że nie miałem wyjścia. Swoją drogą niezłą musiał nasz krzyżak, zbudować siatkę informatorów, skoro się o tym wydarzeniu dowiedział. W skrzynce na figurki nie ma wszak dostępu do internetu. Muszę go bardziej pilnować na przyszłość. No ale wróćmy do opowieści. Pomysł by rozłożyć się na Polach Chwały z Sagą zrodził się samoistnie. Ot zwykły przypadek. Zapytałem czy ktoś będzie tam z tym systemem. Okazało się, że nie. A, że chęć na takie spotkanie wyrazili wspomniani Bartek i Michał, a ja i tak jechałem tam na Ogniem i Mieczem, to sprawa stała się prosta. Decyzja była tak spontaniczna, że nawet nie zdążyliśmy poinformować organizatorów o naszych planach. Będąc już wcześniej uczestnikiem tej imprezy, wiedziałem, że bez problemu, uda nam się znaleźć kawałek blatu i miejsca by rozłożyć się ze swoim stanowiskiem, czy też w tym przypadku, sagowiskiem. Tak też się stało i znaleźliśmy miejsce przy boku wystawy Boltera, w pomieszczeniu gdzie był rozgrywany turniej w „Togo Heihachiro”. O tym systemie słów kilka jeszcze napiszę.

saga

Gra była luźna i wesoła. I choć Herman von Oppen wciąż robił mi wyrzuty, iż za lekce sobie ważę tę bitwę, to do końca stylu nie zmieniliśmy. Właściwie to bardziej prezentowaliśmy system, niż graliśmy.  Bowiem stół pełen terenów 3d i rozpoznawalne figurki zakonne, działały jak magnes na ludzi z zewnątrz i ze środowiska graczy.  Muszę tu podziękować Bartkowi, że dzielnie znosił moje wielominutowe dyskusje i prezentacje. Ba! Znosił. Brał czynny udział i niejednokrotnie to na jego barkach spoczywał ciężar tłumaczeń i zachęcań.
No ale jak gra, to ktoś musi wygrać. Herman jak to na krzyżaka przystało, nie chciał słyszeć o żadnej skomplikowanej taktyce, tylko pognał z jazdą do szarży ile kopyta dały. Na nic zdały się moje prośby i tłumaczenia, iż to nie najlepsza taktyka na jomswikińskie hordy, i że potrzeba tu trochę subtelności i wyrachowania, a nie tylko „wyżynać pogan” i do przodu. Na efekty nie trzeba było długo czekać. Po pierwszych sukcesach krzyżaków, jomswikingowie otrząsnęli się, zwarli szeregi i spuścili porządne lanie panom w płaszczach. Herman do dziś ma gębę obitą jak po weselu w remizie. Ale jak go znam, pewnie go to nic nie nauczy.
Po tej rozgrywce, zostawiłem stojny w tereny stół, by cieszył oko i nadal budził zainteresowanie Sagą wśród gawiedzi i ruszyłem na obchód po bitewniakowych salonach.

W piwnicach zamkowych znów, w najlepsze trwał turniej Ogniem i Mieczem. Piszę: znów, bo w ostatnim roku turnieju się nie odbył. Spowodowane to było przesiadką na drugą edycję tego systemu. Cóż to był za widok! Stół za stołem zastawiony gotowymi do walki chorągwiami, regimentami, oddziałami. Aż łza się w oku zakręciła i trochę mi się żal zrobiło, iż nie zdążyłem uszykować swoich wojsk pod druga edycję. No ale co się odwlecze……

oim

oim

oim

 Opuściwszy zamkowe piwnice, trafiłem do pomieszczeń w których dominowała II w światowa. Tam ogromna makieta, pełna figurek walczących żołnierzy spowodowała całkowity i bezdyskusyjny opad mojej żuchwy. Gdy już się pozbierałem, na moje nieszczęście, odwróciłem się, a tam wielka bitwa w system „Lasalle”. I znów żuchwa zahaczyła mi o nogawki. Zawsze, gdy widzę taki rozmach i ten ogrom pracy włożony w realizację takiego projektu, nachodzą mnie myśli o tym, iż powinienem się zająć czymś innym. Np. hodowlą indyków lub zbieraniem stonki, a nie dłubać te swoje półziemianki. Muszę tu przyznać, że „Lasalle” zrobił na mnie duże wrażenie i w najbliższym czasie na pewno przyjrzę się mu bliżej.

iiww

iiww

iiww

Lasalle

Lasalle

Lasalle

 
Pożegnawszy tę salę, wróciłem do pokoju okupowanego przez Boltera, gdzie obok jego stoiska trwały turniejowe walki morskie w system „Togo Heihachiro”. Polski system, mała skala, bitwy morskie, podręcznik w polskiej i angielskiej wersji językowej…czego chcieć więcej. Ciekawy, bazujący na pewnej bezwładności system rozkazów, oraz zachowanie inercji w ruchu okrętów znacząco podniosły poziom mojego zainteresowania tym systemem. Po długiej i miłej rozmowie z twórcą tej gry Maciejem Molczykiem postanowiłem zakupić starter dla dwóch osób, z myślą o naszym klubie gier Alchemia. Na nieszczęście już się skończyły na stoisku i będę musiał dokonać tego internetowo. 

togo

Togo Heihachiro


Obchodząc się smakiem, poganiany przez zapadający zmierzch i rodzinę wpadłem jeszcze z krótką towarzyską wizytą do stoiska Wargamera, gdzie uciąłem sobie miłą pogawędkę z „Sosną” na temat drugiej edycji Ogniem i Mieczem.

sosna

 W pomieszczeniu tym, natknąłem się na kolejny polski system bitewny osadzony w realiach początków II wojny światowej: „Wrzesień 1939”. Słyszałem o tym systemie wiele  dobrego i trochę złego, Ocho! Pomyślałem. Skoro budzi takie skrajne emocje to może warto mu się przyjrzeć. Co też zrobiłem, a w czym ochoczo dopomógł mi Tomasz Kowalczyk. Ojciec tego projektu. Jeśli miałbym porównać „Wrzesień 1939” do innego systemu wojennego, to od razu przychodzi na myśl „Battlegroup”. Od dłuższego czasu szukałem wojennego systemu, Zakupiłem nawet jakiś czas temu brytyjskich „spadaków” do Bolta wraz z kościami i podręcznikami, ale jakoś chyba jeszcze do tego nie dojrzałem. Za to „ Wrzesień 1939” ujął mnie na tyle, że od razu zakupiłem podręczniki. A teraz czekam na figurki. Ponieważ to już robi się materiał na osobnego posta, którego zamierzam napisać już wkrótce, pozwolisz czytelniku, że tutaj zakończę opis tego systemu. 
wrzesień

I tak skończyły się moje figurkowe hece na niepołomickim zamku. No nie tak zupełnie, bo jeszcze został Jarek i jego oblężenie. Ale do tego przejdę na sam koniec. Teraz jeszcze rozsypię słów kilka o niebitewniakowej części imprezy. Jak zwykle było barwnie, głośno i multiperiodycznie. Co tworzy niezapomniany klimat tej imprezy. W krótkich przerwach pomiędzy grami i prezentacjami udało mi się „postrzelać” z mg42, obejrzeć moją córeczkę w coraz to nowej sukni z epoki. A to dzięki miejscowej wypożyczalni strojów i cierpliwości oraz pomocy jej właścicieli. Obejrzeć ciekawą i baaardzo głośną inscenizację likwidacji gniazda wyżej wspomnianego mg42. Spotkać Rzymian, Gotów, powstańców, żołnierzy różnej narodowości i okresów, których i sam Herman von Oppen, komtur elbląski, by nawet nie zliczył. Nie zliczył by również, kogo jeszcze udało mi się tam spotkać. A to dlatego, że wtedy, wciąż jeszcze nie odzyskał przytomności po ostatnich rycerskich bęckach. Leżał grzecznie w skrzyneczce na figurki i majaczył coś o jomswikińskich psach.

park

cp

 
Po tych wszystkich przygodach, nadszedł najwyższy czas, aby zobaczyć, co słychać u Jarka i jak rotmistrz Tęgowoj znosi trudy oblężenia. Stół na którym toczyła się ta bitwa, robił ogromne wrażenie.

Jarek

oim

Ogniem i Mieczem

Jak zwykle liczba modeli oraz przygotowane tereny powalały i sprawiały, że modelarska dusza uśmiechała się od ucha do ucha. Więcej o tym przeczytać można na blogu Klubu Gier Historycznych, do którego link znajdziesz po prawej stronie bloga.
Ale zanim tam umkniesz, przeczytaj proszę, jeszcze te parę zdań, które tu zapisałem. Kończy się, bowiem moja opowieść o tej imprezie. I podsumowując ja w kilku słowach, mogę powiedzieć, że było świetnie, tłusto i wesoło. Najważniejszym jednak jawi mi się powrót turnieju Ogniem i Mieczem oraz dalszy rozwój tego wspaniałego systemu.
Bo o balu na zamkowym dziedzińcu, niespodziewanej butelce trójniaka i nocnym hotelowym graniu w „Neuroshimę”, wspominać mi, nijak nie wypada.

Hmm? I jak teraz to zakończyć? Spróbujmy może parafrazując słowa pieśni Jacka Kaczmarskiego:

Hej kto szlachta!
Za Kmicicem!
Hajda na Niepołomice!

Tamtaradej- dodał poobijany komtur.