wtorek, 7 marca 2023

Kędzierzyńsko-Kozielskie Meeeee-lee

Pierwszy turniej Sagi, o nazwie, w której można usłyszeć meczenie jednej z herbowych kóz, a mianowicie: Kędzierzyńsko-Kozielskie meeeee-lee, przeszedł już do historii.
Jako jednemu z organizatorów nie wypada mi pisać tu peanów i wychwalać naszych dokonań.
Oceny zostawiamy uczestnikom i z niecierpliwością czekamy na informacje zwrotne. To one pomogą nam usunąć wszelkie niedostatki i zmotywują nas do tego by następna odsłona tego wydarzenia, a chcemy z Klubem Gier Alchemia by była to impreza kwartalna, była lepsza niż jej poprzedniczka.

baner





No to tyle w kwestii podejścia do spraw organizacyjnych. Teraz postaram się opisać moje przygody na turniejowych stołach, a dokładnie przygody Hermana von Oppen komtura elbląskiego i jego poddanych. Nazwa poddani okazała się  być nader słuszna, co potwierdziło się gdy raz po raz wojska krzyżackie na tym turnieju poddawały tyły.

W skrócie miało być tak:

kadr


A skończyło się inaczej:


kadr


Ale zacznijmy od początku. W sadze każda armia ma swój unikalny zestaw zasad, które determinują poczynania naszego figurkowego wojska na stole. (wybaczcie obeznani z systemem bitewniakowi wyjadacze, że pisze takie oczywistości, lecz lękam się, że zbłądzi tu jakaś zupełnie nieznająca systemu owieczka).Rycerze zakonu NMP domu niemieckiego w Jerozolimie, w skrócie zwani Krzyżakami, choć określani jako armia łatwa do prowadzenia, mają bardzo specyficzny zwój bitewny. O! Nie chodzi o to, że trudno jest złapać synergię tej armii. Nie. Za to problemem jawi się fakt, iż aby żelazna, pięść zakonna nabrała odpowiedniego impetu, musimy poświęcić wiele swoich jednostek jako stratę, gdyż większość umiejętności zmusza nas do tego w imię przyszłych korzyści. Co za tym idzie musimy mieć w rozpisce dużo modeli które poświęcimy na ołtarzu zwycięstwa. Mnie najczęściej sprawdza się ustawienie 3x przyboczni,  2x wojownicy i raz pospólstwo. Bardzo często jednych wojowników wymieniam na najemnych turkopoli. Wadą tej rozpiski jest to że czasem brak modeli do poświęcania i armia natychmiast traci swój impet. Jest za to bardzo elastyczna i łatwo dopasować wystawienie do scenariusza i przeciwnika. Jednakże, popędzany chęcią zmian i eksperymentów ostatnio wprowadziłem zmianę w mojej rozpisce i wymieniłem wojowników na kolejne pospólstwo. I tu zaczęły się schody. Niby na papierze to wszystko działało i spinało się w całość, to na stole nie potrafiłem wykrzesać z tego złożenia odpowiednich iskier. Mam świadomość iż to głównie moje błędy i nieogranie spowodowały tak słabe wyniki tej rozpiski, lecz mimo to uważam, iż wymiana ta zabierała jej dużo elastyczności. Co tu dużo mówić, czasami nie bardzo wiedziałem co chcę w danej sytuacji nią zrobić. Druga sprawa, że gdy po wybiciu ponad połowy oddziału pospólstwa i „dopakowaniu" oddziału sześciu przybocznych do 18 kości ataku, 5 kości obrony i przerzutu 6 kości w melee udało mi się stracić tylko jednego ze swoich, nie niszcząc oddziału 4 przybocznych przeciwnika.
Ponadto zamiast skrupulatnie liczyć punkty, bo ściągając swoich jako straty oddajemy punkty przeciwnikowi, ja jak zwykle ulegam mojej kawaleryjskiej fantazji i bez umiaru wyrzynam swoich by moi mogli wyrzynać innych. A punkty. Kto by się nimi przejmował….

trofea
Udało mi się zagrać dwie bitwy turniejowe, a z racji tego że w pewnym momencie jeden gracz musiał nas opuścić i zrobiło się nieparzyście zdecydowałem się wziąć baja i wcielić się w role nauczyciela dla najmłodszych i nie tylko. Zatem wiele pisania nie będzie.

Bitwa pierwsza i Jomswikingowie Pawła. Scenariusz spotkanie wodzów.

Bitwa krótka i długa zarazem, przerywana problemami z naszym streamem i innymi plagami technicznymi które to właśnie w tym dniu postanowiły wysypać się na nas z worka samego poltergejsta. Paweł ustawił się agresywnie i parł ławą do przodu. Ja zaś powstawiałem łuczników do lasu i w skały a przybocznych ustawiłem w zasięgu M od nich by w odpowiedniej chwili móc skorzystać z benefitów jakie da mi wycięcie pospólstwa.

bitwa pierwsza

Lewą flankę wzmocniłem wojownikami. Błędem okazało się poskąpienie im kusz. Po pierwszych starciach moi ocalali wojownicy, wszak dwóch to nadal liczba mnoga, uciekli by trzymać punkty. Niestety nie udało im się zadać przeciwnikowi żadnej straty. Przyboczni zaś szykowali się do szarży na bliźniaczy oddział wroga, który nastąpił w kolejnej turze. Warto dodać że łucznikom ustawionym w lesie udało się ustrzelić trzech przybocznych Jomswikingów. Ci z kolei odgryzali się strzałami z znikąd i próbami wymuszenia gniewu. W kolejnej turze podbudowani sukcesami pospólstwa bracia zakonni wraz z komturem użyli umiejętności „wyrzynać pogan” i aktywowali się do szarży. Sześciu przybocznych za cel obrało sobie czwórkę przybocznych jarla Pawła. 
bitwa
Herman von Oppen komtur Elbląga spiął konia i rzucił się ze śpiewem w wojowników wroga tnąc, rąbiąc, siekając i srożąc się przy tym okrutnie. W skutek czego oberwał dwie rany i został wyczerpany na środku stołu, otoczony dwoma oddziałami przybocznych i pozostałymi wojownikami. Jednakże udało mu się odesłać w zaświaty czterech wikińskich wojowników. Przybocznym poszło trochę lepiej i usunęli ¾ oddziału wroga. Sami też mimo licznych kości obrony ponieśli ciężkie straty. Ostał się jeden. Tura Pawła nie przedstawiała się dla mnie różowo. Mój zwój świecił pustkami jak sklepy w pierwszych dniach pandemii a wyczerpany Herman na środku stołu stał niczym przysłowiowy kołek, który ma zaraz wbić się w podołek. Jarl zatarł ręce i rzucił kośćmi. Chwila zastanowienia i rozłożył je na bordzie zakładając, że teraz też nie dam mu gniewu.  Tak to już jest, że trudne chwile wymagają trudnych decyzji i zaskoczyłem go anulując jego wszystkie aktywacje. Pozostała mu tylko jedna z wodza (szef był tak ustawiony że nie miał szans dojść do walki).  Plan zadziałał i komtur cały i zdrowy, po krótkim acz udanym odpoczynku uciekł… tzn. wycofał się za las by szykować się do następnej szarży.
bitwa

 
Przyboczny uciekał wraz z Hermanem. W pewnym momencie jasny błysk oślepił na moment oboje i rozległ się głuchy grom. To niecne pociski jomswikingów, ciskane chyba przez samego diabła spadły na biednego Brata. Chwilę potem gdy już opadł kurz wzbudzony owymi błyskawicami resztce oddziału łuczników ukazał się niecodzienny widok. Brat zakonny klęczał na tej przeklętej ziemi, a nad nim, w blasku oślepiającego światła rysowała się śnieżnobiała postać z charakterystycznym złotym kółkiem nad głową. Postać ta okrywała rozmodlonego brata swoim białym skrzydłem. Po chwili blask zaczął słabnąć a postać powoli zatracała kontury by w końcu rozpłynąć się zupełnie. Niektórzy jeszcze mówili o jakiś kostkach z piątkami ku górze ale to pewnie jakieś plebsu bajanie. Albo co gorsza, tfu…tfu…na psa urok, herezja. Brat przetrwał i punkty utrzymał. Wytrzymał nawet drugi oddział przybocznych który okrutnie był kąsany oszczepami wikingów. Gra skończyła się nagle podczas mojej fazy piątej tury, a to z przyczyny braku czasu. Szarże komtura i jego przybocznych nie zostały już rozstrzygnięte ale i tak nie zmieniłyby już obrazu bitwy. Przegrana. To słowo jak grom przetoczyło się nad stołem i stężało nad głową Hermana von Oppena komtura elbląskiego, który swój koniec odnalazł nie tu lecz pod Płowcami, za sprawą polskich rycerzy.

wojownicy


Bitwa druga Rzym republika i Kuba. Scenariusz: zasadzka.

Nie znam antycznych armii, ale Kuba wytłumaczył wszystko na tyle dobrze, że dosyć szybko odnalazłem się w tej sytuacji. Tereny i ruch taboru (a raczej niepełna znajomość jego zasad) trochę mi pokomplikowały pierwsze rozstawienie. Na dość złego wysunąłem swoich kuszników zbyt pochopnie  co przypłaciłem szarżą w nich ośmiu rzymskich konnych. Dotarli do mnie z jednym zmęczeniem i stanąłem przed decyzją: bronić się czy zabijać. Oczywiście wybrałem tylko jedną możliwą opcje. Zabijać. Koniec końców mi udało się usiec dwóch konnych, natomiast ja straciłem bodajże jednego kusznika. W drugiej turze konnych wystrzelałem, a sprawę skończyła kontrszarża kuszników i konni pogalopowali w ramiona Orkusa.

Kuba

W odpowiedzi Kuba próbował przybocznymi i wodzem zdobyć jeden z taborów i po kilku próbach w końcu mu się udało.  Udało mu się również zabić moich bohaterskich kuszników szarżą dwójki przybocznych. Ja zdobyłem jeden tabor i poszczerbiłem kilka jego manipuł, oraz przybocznych ale nie udało mi się zabić nikogo do końca. Za to sam wyciąłem sobie za dużo pospólstwa i to te punkty, a dokładnie jeden,  przeważyły o kolejnej przegranej. I znów grom stoczył się……ale to już wiecie.
Bitwa świetna i choć niewiele się w niej działo na stole, to bardzo dla mnie pouczająca. Kuba cierpliwie tłumaczył mi moje błędy i korygował niedostatki w znajomości zasad i w kwestii ich interpretacji, za co mu jeszcze raz dziękuje.


konni


Turniej uważam za udany choć moje wojska głównie zajęte były „wycofywaniem się na z góry upatrzone pozycje”. Kolejne doświadczenia i świetni przeciwnicy, cierpliwi i z dużym zacięciem pedagogicznym tylko podnieśli jego rangę. No i ten gulasz…..oczywiście postny.

Tamtaradej.


A tu link do naszej fotorelacji z Meeeee-lee:

https://youtu.be/hpELmzVJ47k



 

1 komentarz: